Ingo: Jestem dziś w drodze do Los Angeles, gdzie spotkam się z połową zespołu Tokio Hotel: z bliźniakami Billem i Tomem Kaulitz. Oto Tokio Hotel przed czterema laty. (teledysk do Automatic) Po międzynarodowym sukcesie ich pierwszych czterech albumów, które – zgodnie z informacjami od ich wytwórni płytowej – zostały sprzedane w 7 milionach egzemplarzy, oraz po niesamowitej histerii fanów, Bill i Tom zdecydowali się wylecieć do Stanów Zjednoczonych i zniknąć ze świata publicznego. Pozostała część zespołu – perkusista Gustav i basista Georg – zostali w Niemczech, ale oczywiście nadal są członkami Tokio Hotel. Na początku października 2014 wydali swój nowy album „Kings of Suburbia”, a z racji tego, że Tokio Hotel zawsze wywoływali dwubiegunowe uczucia, najwidoczniej można ich tylko kochać albo nienawidzić. Jestem ciekaw, jak przebiegnie spotkanie z nimi w LA.

Ingo: Sądzę, iż to zabawne, że żyjecie teraz w mieście, które pełne jest nadziei i w którym wszyscy chcą się popisywać i wybijać, a w którym wy próbujecie uciec od sławy i skryć się.
Bill: Dlatego jest tu tak idealnie, bo każdy przyjeżdża do LA po to, co wymieniłeś. Wszyscy są pełni ambicji, w zasadzie nawet kelnerzy są już aktorami. Wszyscy chcą w jakiś sposób zrobić karierę. My przybyliśmy tu, bo z tego powodu łatwo jest się skryć w tym mieście.
Tom: To dobrze, że większość ludzi myśli tu, że jesteśmy poniekąd niegodziwymi i zuchwałymi Niemcami, a Amerykanie nie rozumieją naszego zachowania, bo większość małych gwiazd próbuje przykuć czyjąś uwagę, sam kontaktuje się z paparazzi i mówi im: „Jestem na obiedzie w restauracji Katsuya, chcesz zrobić zdjęcia?”. My nienawidzimy, kiedy próbują zrobić nam prywatne zdjęcia i to powód, dla którego staramy się pozostać z dala od wszelkich radarów.
Bill: Dla nich to totalnie dziwne, bo zazwyczaj każdy przechwala się swoim sukcesem, a my tego nie robimy. Na przykład kiedy wychodzę gdzieś nocą i ludzie pytają mnie, czym się zajmuję, zazwyczaj ściemniam.
Ingo: Co im mówisz?
Bill: Zawsze staram się wymyślić coś rzeczywistego, co pasuje do mojego wyglądu.
Ingo: Kierownik finansów!
Bill: Tak, zazwyczaj mówię, że jestem jakimś studentem. Kiedyś powiedziałem taksówkarzowi, że studiuję fotografię, a on na to: „Świetnie, jaki jest twój ulubiony aparat? Ja też jestem fotografem!”. Pomyślałem wtedy: „O cholera!”. Nie miałem pojęcia, jak z tego wybrnąć.
Ingo: Mogłeś powiedzieć, że twój iPhone!
Tom: Tak, iPhone 6, to ma sens!
Bill: Zapytał mnie jeszcze o soczewkę obiektywu i cały czas zagłębiał się w ten temat, zaproponował nawet, że jeśli chciałbym przyjść do niego i zrobić parę zdjęć, to nie ma problemu! Więc po prostu zmyślałem, bo nie miałem o niczym pojęcia.
Ingo: Świetna historia. Pamiętacie dokładny dzień, w którym podjęliście decyzję o przeniesieniu się do LA?
Bill: To było dość przejściowe, bo od zawsze szukaliśmy sobie tutaj mieszkania i wstępnie chcieliśmy mieć tutaj po prostu drugi dom. Szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy odpocząć, kiedy sprawy w Niemczech zachodziłyby za daleko. Ale wtedy ktoś włamał się do naszego domu, dokładnie w nasze 20-te urodziny, prawda?
Tom: Tak.
Bill: Wyjechaliśmy na parę dni, a gdy wróciliśmy, wszystkie nasze rzeczy były porozrzucane po domu. Zdecydowaliśmy więc, że nie możemy dłużej zostać w tamtym domu, bo byłoby dziwnie żyć tam wiedząc, że ktoś się tu przedtem włamał. Czułem się jakby zgwałcony, bo przeszukali nawet moją bieliznę i wszystkie prywatne zdjęcia. Nawet policja nie była nam w stanie pomóc, mimo że mieszkaliśmy wtedy na przedmieściach.
Tom: Przed naszym domem stało wtedy gdzieś ze 150 osób. Powiedziałem policji, że wszyscy wiedzieli, że byliśmy wtedy poza miastem i że to pewnie ktoś z tych ludzi się włamał.
Bill: A policjanci tylko wzruszyli ramionami i powiedzieli: „Cóż, jeśli jesteście sławni, musicie się z tym pogodzić!”. Zasugerowałem, że powinni przynajmniej wziąć od tych ludzi odciski palców, ale policjanci na to: „To nie jest CSI Miami!”. Dlatego zdecydowaliśmy, że przeprowadzimy się do LA zamiast szukać sobie innego miejsca w Niemczech.
Tom: Wtedy przylecieliśmy tutaj z niczym więcej poza paroma walizkami.
Bill: Tak, tylko nasze walizki, rodzice i psy.
Ingo: Wasza mama do was dołączyła, tak?
Tom: Tak, zarówno mama jak i ojczym i na początku też paru przyjaciół, żeby przez parę miesięcy nam pomóc.
Ingo: Zabraliście swoją mamę, żeby robiła wam pranie?
Bill: W sumie tak! To zawsze fajne, wiesz. Obecnie, kiedy spędzamy czas z mamą, lubi to za nas robić. Lubi też dla nas gotować.
Tom: To świetne, kiedy jesteś już nieco dojrzalszy. Kiedy spędzamy czas z mamą, upiera się, że nas z tego wyręczy.

Tom: Pochodzimy z Magdeburga, w którym żyje 250 tysięcy mieszkańców, to dość małe miasto. Potem przenieśliśmy się do małej wioski i to było dla nas coś okropnego. Mieliśmy 10 albo 11 lat – w każdym razie byliśmy w czwartej klasie – i spotkały nas poważne problemy spędzając tam młodość. Mieliśmy już swój zespół i nigdy nie wyglądaliśmy jak te wszystkie dzieciaki dookoła.
Bill: Czuliśmy się jak alieni pośród tych wszystkich dzieciaków.
Tom: Zawsze wpadaliśmy w tarapaty. Każdego dnia kłóciliśmy się z dzieciakami, które nas nie lubiły.
Bill: Parę razy ojczym musiał odbierać nas ze szkoły z psem i kijem baseballowym, żeby nas ochronić.
Tom: Było też tam niewiarygodnie wielu neonazistów, faszystów i tak dalej.
Bill: Już wtedy farbowałem włosy i nosiłem makijaż, paru nauczycieli odmówiło nauczania mnie z tego powodu. Mój nauczyciel wf-u, który też odmówił, powiedział: „Nie możesz uczęszczać na zajęcia chłopców. Jeśli chcesz nosić makijaż, powinieneś chodzić do grupy dziewczęcej”.
Ingo: To szalone!
Bill: Było mi bardzo ciężko. Nasza mama była w szkole co drugi dzień i musiała zmagać się z tymi ludźmi.
Tom: Z tego co pamiętam, swój pierwszy kolczyk zrobiłeś sobie w wieku 11 lat. Zegarmistrz przebił ci brew. Nasza mama była niewiarygodnie wyluzowana w takich kwestiach. Bill swój pierwszy tatuaż zrobił w wieku 15 lat. Ten na karku. Zazwyczaj trzymaliśmy się ze starszymi dzieciakami. W czasie mieszkania na wsi, staraliśmy się z kimś zaprzyjaźnić i z tego powodu większość czasu spędzaliśmy ze starszymi od nas. Kiedy mieliśmy po 12 lat, trzymaliśmy się z 16-latkami i starszymi. Ale nasza mama nie miała nic przeciwko.
Bill: Nasze relacje z mamą zawsze były naprawdę świetne. Zawsze o wszystkim jej mówiliśmy i byliśmy z nią szczerzy. Nasza mama jest też bardzo kreatywna. Jest również artystką, malarką. W domu zawsze panowała kreatywna atmosfera. Nasz ojczym jest muzykiem, grał na gitarze w swoim zespole. Ich talent zainspirował nas i jakoś się na nas odcisnął.

Bill: Kiedy jesteś początkującym artystą i po raz pierwszy zbliżasz się do wytwórni płytowej, jesteś gotów podpisać jakikolwiek kontrakt. Dali nam 10 tysięcy euro zaliczki i wtedy pomyśleliśmy: „Świetnie, jesteśmy najbogatszymi ludźmi w Magdeburgu!”. Przedtem dostawaliśmy od rodziców jakieś 40 euro kieszonkowych.
Ingo: Rozumiem, wtedy też bym cokolwiek podpisał!
Bill: Tak, po prostu idziesz na całość

Ingo: Ogólnie ludzie mówią, że jeśli stajecie się sławni w tak młodym wieku i od razu sprzedajecie miliony płyt, to zmienia wasz charakter. Zgadzacie się?
Tom: Cóż, nie wiem. Zawsze brzmi głupio, jeśli mówisz, że się nie zmieniłeś. Jeśli sukces w ogóle niczego nie zmienia, ty w pewien sposób stajesz się twardszy. Czasem myślę sobie, że byłoby fajniej, gdyby dało się zachować odrobinę naiwności.
Bill: Mam to samo. Ale już w bardzo młodym wieku musieliśmy radzić sobie z prawnikami, kontraktami i tak dalej, w wieku 15 lat mieliśmy spotkania z doradcami podatkowymi i tego typu sprawy. Spadła na nas bardzo duża odpowiedzialność. Myślałem sobie wtedy: „Cholera, jeszcze nie jestem dorosły, nie mogę prowadzić auta, ale już muszę płacić podatki”. Więc w zasadzie byliśmy traktowani jak dorośli, mimo że nie mieliśmy tych samych praw w wieku 15 lat.
Ingo: Jestem pewien, że specjalnie kazali wam dużo płacić!

Ingo: Więc 4 lata temu przeprowadziliście się do LA. Czytałem w jakimś wywiadzie, że nic nie robiliście przez pierwszy rok. Co to dokładnie znaczy? Brzmi bardzo intrygująco…
Bill: Tak, było wspaniale. Robiliśmy rzeczy, których przedtem robić nie mogliśmy. Wybieraliśmy się do parków rozrywki, chodziliśmy do kina bez konieczności wynajmowania całej sali. W Europie za każdym razem, gdy chcieliśmy iść do kina i robić najprostsze rzeczy, to była prawdziwa męczarnia. Świetnie jest móc to wszystko robić bez potrzeby informowania o tym innych, bo normalnie zawsze wyglądało to tak: informujesz tour managera, on dzwoni po ochronę, a ta sprawdza dane miejsce. Było niemożliwe działać spontanicznie i organizować pewne sprawy bez konieczności mówienia o tym całej ekipie. Więc korzystaliśmy z tej możliwości przez pierwszy rok po przeprowadzeniu się tutaj.
Ingo: A co z refleksjami na temat tego, co przedtem doświadczyliście? Wszystko to osiągnęliście w tak młodym wieku. Mam na myśli to, że stale było to szaleństwo w odniesieniu do waszego sukcesu. Byliście wystawieni mediom i tak dalej. W czasie przerwy, którą sobie zrobiliście, mogliście przemyśleć to wszystko, co się wydarzyło i może spojrzeć na to z innej perspektywy.
Bill: Zdecydowanie! Teraz mieszkamy tutaj i jesteśmy też nieco starsi. Postrzegamy pewne sprawy inaczej. Pamiętam, jak mieliśmy po 16-18 lat. Nie przejmowaliśmy się tym, jaką nagrodę już zgarnęliśmy i tak dalej. Jakby straciliśmy zainteresowanie tego typu sprawami. Nadal uczęszczalibyśmy na te wszystkie gale rozdania nagród i oczywiście wygłaszali te swoje przemowy i podziękowania, ale w końcu przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie, bo następnego dnia leciało się do innego miasta, a nagrodę odkładało się do szafki.
Ingo: Co? Nawet nagrodę 1 Live Krone, jaką zgarnęliście kiedyś w Niemczech?
Bill: Cóż, na początku to zawsze bardzo ekscytujące, ale potem przyzwyczajasz się do tego i tracisz zainteresowanie. Pamiętam, że zawsze na górze kartki z setlistą miałem wielkimi literami napisane miasto, w którym graliśmy, bo już kompletnie się gubiłem w tym, gdzie byliśmy i w jakim języku powinienem coś powiedzieć do fanów. To już przestało mieć znaczenie. Nie byliśmy w stanie tego doceniać. Nie czuliśmy żadnego podekscytowania, wszystko stało się mdłe. A kiedy teraz patrzymy w przeszłość, zdajemy sobie sprawę, jak niesamowite to wszystko było. Teraz trudno jest mnie wkurzyć czy sfrustrować, bo jestem szczęśliwy, ale czasami trudno mi zachować ten balans i staję się nieszczęśliwy, kiedy mam uczucie, że nie jestem do końca wolny w kwestii moich własnych decyzji i że nie żyję tak, jak bym chciał. Z punktu widzenia kariery, jesteśmy wolni pod względem tworzenia muzyki, ale nie do końca, jeśli chodzi o nasze życie prywatne. To trudne, bo moja wolność i samodzielność były dla mnie najważniejsze już kiedy byłem małym chłopcem. Kiedy tracę swoją wolność albo dociera do mnie, że inni ludzie mnie kontrolują, staję się bardzo nieszczęśliwy. To stało się parę razy w trakcie naszej kariery. Wtedy nie chciałem już w to brnąć, miałem ochotę to wszystko zakończyć. Myślę, że nauczyliśmy się, aby zachowywać równowagę pomiędzy karierą a życiem prywatnym. Zawsze chcę móc wrócić i zrobić sobie przerwę. A potem znów jest świetnie być z całym zespołem w trasie, robić promocję, grać koncerty i tak dalej. Ale potrzebujemy od czasu do czasu takich przerw, by żyć normalnie.

Ingo: Jesteśmy na Carroll Avenue. Znalazłem to miejsce, bo bardzo interesuję się tym, gdzie rozgrywa się akcja w filmach. Ta ulica została wykorzystana we wszystkich rodzajach filmów, a my przejdziemy się do ostatniego domu, który był wykorzystany w serialu „Czarodziejki”. A idąc nieco dalej wzdłuż ulicy jest dom z teledysku Michaela Jacksona „Thriller”.
Bill: To nie wygląda w ogóle jak LA.
Tom: Trudno znaleźć w tym mieście takie stare, tradycyjne miejsca jak to.
Ingo: Co robicie w tym mieście poza chodzeniem na imprezy i spędzaniem czasu w domu i w pracy?
Tom: Normalne rzeczy, jak chodzenie do tatuażysty.
Ingo: Tak, to całkiem normalna, codzienna rzecz!
Tom: Nie wiem, robimy różne rzeczy, ale to zawsze zależy od miejsca, w którym dokładnie mieszkasz. Już trzy razy przeprowadzaliśmy się w LA i mieszkaliśmy w różnych dzielnicach. Nie opuszczamy zbyt często naszej dzielnicy, bo korki są po prostu potworne. W ciągu dnia zazwyczaj jesteśmy w domu, bo tam mamy swoje studio, a tuż przed wydaniem nowego albumu byłem tam przez prawie cały miesiąc i nie robiłem nic poza pracą. Ale zazwyczaj wychodzimy z domu wieczorami. Jemy na mieście, bo nic sami nie gotujemy, więc wychodzimy dwa razy dziennie na jakiś posiłek.
Ingo: Nie zamawiacie niczego na wynos ani z dostawą do domu?
Tom: Czasami zamawiamy, bo w paru restauracjach, które lubimy, jest fajna opcja dostaw.
Ingo: To ten budynek. Nie sądzę, żeby ktokolwiek tu mieszkał.

Ingo: Staliście się sławni, a przy tym otoczeni całą tą wrzawą w prasie dla nastolatek, np. w Bravo, i tymi krzyczącymi fankami. Teraz, jak sądzę, macie przełomowy moment w swojej karierze. Przypuszczam, że teraz wszystko ucichło, by zgromadzić nieco dojrzalszych fanów i uzyskać szacunek za to, co robicie, prawda?
Bill: Tak, myślę, że zawsze jest trudniej, kiedy zaczyna się karierę w taki sposób, w jaki my zaczęliśmy. Nasz pierwszy singiel od razu stał się numerem jeden i wszystko, co potem się robi, jest porównywane do twoich sukcesów z przeszłości i dość trudno jest zawsze sprostać oczekiwaniom wszystkich ludzi. Kiedy na przykład twój album trafia na drugie miejsce, każdy w Niemczech wystawia złą opinię tego krążka, mimo że umiejscowienie go na drugiej pozycji jest przecież świetne! I wtedy trudno jest żyć zgodnie z obecnymi oczekiwaniami, bo wiele osób myśli, że każdy zespół, który stał się sławny w takich magazynach dla nastolatek jak Bravo, jest ogólnie do bani i nie może być traktowany poważnie. Wiele osób myśli też w ten sposób o muzyce pop, bo nasz obecny album jest bardziej elektroniczny. Niektórzy mogą więc uważać, że nie jest tak wartościowy jak prawdziwa, rockowa muzyka. To totalne brednie. Wierzę, że to, w jaki sposób postrzegali nas ludzie, zawsze było dla nas najtrudniejsze. Przypuszczam, że zawsze byliśmy postrzegani tak, jak mówiły o nas tabloidy, a nasze życie prywatne i skandale były ważniejsze niż muzyka. To był także powód, dla którego zrobiliśmy sobie przerwę, bo chcieliśmy ponownie skupić się na muzyce i dlatego teraz próbujemy nieco wycofać się z życia publicznego.
Tom: W przeszłości wiele rzeczy mnie denerwowało. Wiele osób, które nawet nie znały naszej muzyki, mówiło: „Tokio Hotel, co za szmira”. Na przykład w radiu. Nigdy nie mieliśmy żadnej audycji na żywo. Stacje radiowe nigdy nie puszczały naszej muzyki. Przypuszczam, że stacje radiowe nie przejmują się aż tak wizerunkiem, ale jeśli ma się w sobie tylko skrajne emocje, to daje się tym stacjom od razu stanowcze „nie”. Zawsze chciałem być w radiu, bo myślałem, że dużo osób słucha danej muzyki i kupuje albumy, bo poznaje ją dzięki radiom. W ten sposób możesz zyskać wielu nowych fanów. Tak wiele osób odkrywa twoją muzykę, bo przez cały dzień słuchają radia. Pomyślałem, że w ten sposób mamy szansę zainteresować swoją muzyką tych ludzi, którzy normalnie pewnie nie słuchaliby Tokio Hotel i naprawdę się cieszę, że przy tym albumie się to udało. To w zasadzie pierwszy raz, kiedy mieliśmy parę audycji na żywo.

Ingo: W kwestii odbioru publicznego, wiecie, co ludzie o was myślą, kiedy jesteście teraz dość odmienni?
Bill: Cóż, myślę, że większość ludzi myśli, że wszystko, co osiągnęliśmy, udało nam się dzięki pewnego rodzaju wielkiemu schematowi, który wszystko wykalkulował i tak dalej. Czytałem nawet coś takiego: „Machina napędzająca Tokio Hotel”. Najzabawniejsze jest jednak to, że to tak naprawdę byliśmy tylko my.
Ingo: Więc naprawdę macie świra na punkcie kontrolowania wszystkiego!
Tom: Prawdopodobnie napędzała nas najgorsza machina z możliwych.
Bill: Wszyscy myślą, że to wszystko było dokładnie skalkulowane, ale na początku nie mieliśmy nawet menadżera. Kiedy wyszedł „Monsun”, nasi producenci nie mieli żadnego planu. Koleś, który stał się naszym menadżerem, nie miał żadnego doświadczenia w zarządzaniu sprawami zespołu ani nic. Nikt nie miał o tym zielonego pojęcia. Wszyscy byliśmy początkujący. Naszym producentom udało się osiągnąć hit numer jeden z paroma innymi zespołami, ale zawsze w przypadku zupełnie innego gatunku muzycznego. Nic nie było zaplanowane, bo nikt nie miał żadnego genialnego planu. Wszystko działo się przypadkowo. To moje zdanie. Nie da się wyliczyć sukcesu. Nie możesz po prostu iść do studia i napisać kawałka, który stanie się hitem. Wszystko, co możesz, to włożyć w to całego siebie, a jeśli wszystko robisz z pasją i z miłością, jeśli tego naprawdę chcesz, możesz w końcu osiągnąć sukces.
Ingo: Ile osób z wami pracuje?
Bill: To zależy od tego, co robimy. Na przykład jeśli chodzi o promocję, wywiady telewizyjne i tak dalej, jak na przykład ostatnio w Meksyku, mamy ze sobą trzy osoby z ochrony, a także asystenta i kogoś od promocji.
Ingo: A czym zajmuje się asystent?
Bill: Nasz asystent dziś też był z nami. Zajmuje się wszystkim tym, na co my nie mamy czasu.
Tom: Jego głównym zajęciem jest oszczędzanie naszego czasu.
Ingo: Świetnie, ja też tego potrzebuję!
Bill: Robi wszystko. Odpisuje na maile, odbiera telefony, wyprowadza psy, zamawia śniadanie, kawę, umawia dla nas kierowców i upewnia się, że nasz dzień przebiega płynnie tak, abyśmy mogli skupić się na pracy.
Tom: Ale tak naprawdę to bardzo trudna posada, bo w pewien sposób relacje między nami stają się bardzo osobiste.
Bill: O asystentach jest pewien niegrzeczny żart. Mówi się, że asystenci mają swoją datę przydatności.
Tom: Czasami trudno sobie z nami poradzić.
Ingo: Potwierdzam. Trudno było umówić się na ten wywiad.
Bill: Tak, wiele osób mówi, że to bardzo skomplikowane przez sposób komunikacji z nami.
Tom: Wiesz, obecnie jest wielu artystów, naprawdę świetnych artystów, którzy po pięcioletniej przerwie byliby tak zdesperowani, że gotowi byliby zrobić wszystko. Wytwórnia płytowa powie im, co mają robić, a oni tak po prostu to zrobią. To tak jak, na przykład, z dwiema konkurującymi stacjami paliw. Jeśli jedna obniży ceny, druga będzie musiała zrobić to samo. Więc jeśli my mówimy, że nie chcemy robić tego, co nam każą, postrzegają nas jako tych skomplikowanych dupków, którzy nie chcą robić niczego komercyjnego.
Bill: Powiedzmy, że zapraszają cię do jakiegoś głupiego programu telewizyjnego, gdzie każą ci grać w jakąś głupią grę, obrzucają cię błotem, a ty przestajesz udawać miłego i wtedy oni mówią: „Tak, ale Katy Perry to zrobiła!” A kiedy nie chcesz tego zrobić, mówią, że jesteś skomplikowany. Dlatego trudno sobie z nami poradzić. Kiedy siedzimy w tym już 9 czy 10 lat, widzimy, że niektóre rzeczy drastycznie się zmieniają. Parę lat temu mogliśmy zrobić wielką sesję zdjęciową, świetną produkcję z fotografami dla wszystkich możliwych magazynów, a teraz tylko dzwonią do ciebie i proszą, żebyś wysłał im swoje selfie na maila. Teraz jest zupełnie inaczej.

*studio The Village*
Tom: Nagraliśmy tu parę bitów i kawałków na nowy album, a ten budynek jest po prostu niesamowity. Jest tu nawet pokój, który jest jak mały teatr, ma świetną akustykę, dzięki czemu możesz nagrać świetnie brzmiące pianino.
Bill: To nasze obecne studio, w którym nagrywamy.
Tom: Tak, bo to kolejna rzecz, która się w ostatnich latach zmieniła. Obecnie możesz pracować i tworzyć muzykę w trasie, ale to jedno z prawdziwych, wielkich studiów, w którym cały zespół może wspólnie nagrywać.
Ingo: The Village.
Tom: Dokładnie.
Ingo: Przeczytałem, że sprzedaliście około 7 milionów płyt. Sprawdzaliście dokładną liczbę? Przypuszczam, że nie.
Tom: Nie, to liczby, którymi dysponuje wytwórnia płytowa. Ale wierzę im. Woleliby powiedzieć ci, że sprzedałeś mniej, żeby zaoszczędzić pieniądze.
Ingo: Liczby są w sumie poprawne. Zastanawiam się więc, czy jesteście już ustawieni do końca życia w kwestii pieniędzy, które zarobiliście?
Bill: Nie, to znaczy w sumie zależy, co masz na myśli. Oczywiście, że nieźle nam się wiedzie, ale zależy też, jak chcesz żyć. Nasz ojczym na przykład zawsze mawiał: „Będę to robił przez rok, a potem nigdy więcej nie będę pracował!”. Mówił też: „Mogę do końca życia jeździć po kraju przyczepą kempingową z moją gitarą i małym studiem zbudowanym wewnątrz”. Więc to wszystko zależy od tego, czego chcesz w życiu i gdzie stawiasz sobie granice. Nie wiem. Nigdy nie myślałem o tym, ile potrzebowałbym pieniędzy, aby zakończyć to, co robię.
Tom: Obecnie niemożliwe jest zarabianie pieniędzy tylko poprzez sprzedaż płyt. Nawet jeśli jesteśmy sygnowani przez wielką wytwórnię płytową, rzadko zarabiamy jakiekolwiek pieniądze ze sprzedaży płyt.
Ingo: Więc większość pieniędzy, które zarabiacie, pochodzi z trasy?
Tom: Dokładnie. Obecnie większość wytwórni płytowych podpisuje 360-stopniowe umowy tu w Ameryce i na całym świecie.
Ingo: Możesz wyjaśnić, co to znaczy?
Tom: 360-stopniowa umowa oznacza, że wytwórnia dostaje część zysków ze wszystkiego, z gadżetów z zespołem, trasy i tak dalej. Niektórzy artyści robią wszystko niezależnie od wytwórni, co także uważam za bardzo interesujące.
Bill: Tylko nieliczni artyści podpisują teraz kontrakty. Mogą darować sobie formalności i robić większość rzeczy na własną rękę. Wierzę, że to nasza przyszłość. Rozmawialiśmy już o tym z naszą wytwórnią płytową. Nie jestem pewien, jak długo takie wytwórnie będą funkcjonowały.

Ingo: Nawet to legendarne studio miało swoje szczytowe dni w przeszłości. Szczególnie od lat 60-tych do 80-tych, kiedy nagrywali tu artyści tacy jak Fleetwood Mac, Tom Petty, Talking Heads, Bob Dylan, John Lennon, Madonna, a nawet ulubiony zespół Billa i Toma – Aerosmith.

Ingo: Mieliście dość nietypowe dzieciństwo. Wasza mama była bardzo młoda, kiedy was urodziła. Co myślicie o posiadaniu własnych rodzin? Myślicie już o tym?
Tom: Cóż, to obecny temat w zespole, bo jesteśmy coraz starsi, ale myślę, że zastanawianie się nad tym jest naprawdę dziwne.
Bill: Naprawdę dziwne jest dla mnie to, kiedy Georg, Gustav, Tom i ja prowadzimy rozmowę o małżeństwie i dzieciach. Myślę sobie wtedy: „Chwila, mam wrażenie, że nadal jestem trzynastolatkiem z Magdeburga wcinającym kebaby.”
Tom: Dla mnie zabawne jest to, że w przeszłości czułem się naprawdę dojrzały, a im jestem straszy, tym młodziej się czuję. Obecnie czasami zdaje mi się, że nie jestem wystarczająco dorosły, żeby pić alkohol i uprawiać hazard, a coś takiego jak małżeństwo czy dzieci wydają się bardzo odległe. Ale i tak czasem o tym rozmawiamy, bo teoretycznie jesteśmy w takim wieku, że moglibyśmy mieć dzieci.
Bill: Ale mamy takich przyjaciół, którzy chodzili z nami do szkoły, a teraz są po studiach i mają normalną pracę. Prowadzą normalne życie. Mają rodziny, dom i to zawsze było ich celem życiowym. A ja nawet nie skończyłem… Mam na myśli to, że nadal w większości myślę tylko o sobie. Sądzę, że dla mnie to nadal zbyt duża odpowiedzialność zajmować się dzieckiem. Mój pies jest teraz dla mnie wystarczający!
Ingo: Większość ludzi nie doświadcza tyle w życiu, ile wy doświadczyliście już w młodym wieku.
Tom: Tak, to kompletnie szalone. Ale ja widzę to nieco inaczej niż Bill. Niedawno poszliśmy wieczorem na spacer z psami. A Bill, który spędzał wcześniej czas innymi ludźmi, powiedział mi: „Oni wszyscy mogą podzielić się tyloma historiami ze swojego życia, a ja nie mam pojęcia, co im mówić, bo nie przeżyłem aż tak wiele”. A ja na to: „Co? Przeżyłeś dziesięć razy więcej niż każdy z nich!”. A wtedy Bill powiedział: „Tak, ale oni opowiadają historie o swoich dzieciach i tak dalej”. Czasami zapomina o tym, co przeżyliśmy w ostatnich latach. Czasami łatwo jest zapomnieć, jakie kraje już odwiedziliśmy i co się w tym czasie wydarzyło, wszystkie dramy i historie, które przeżyliśmy. Czasem tak się dzieje. Kiedy jednak myślisz o tym, zdajesz sobie sprawę, jakie to niesamowite.
Bill: Kiedy ostatnio byliśmy w naszym starym środowisku po powrocie do Niemiec, Tom i ja pojechaliśmy do miejsc, w których bywaliśmy jako dzieciaki. Zawsze kiedy tam wracamy, by odwiedzić rodzinę, bardziej uświadamiam sobie, ile przeżyłem. Wtedy myślę sobie „wow!”. Mam wrażenie, że od kiedy opuściłem dom rodzinny aż do teraz minęło milion lat.
Tom: Można przypuszczać, że to wywiera pewnego rodzaju presję, kiedy trzeba pamiętać, co przeżyliśmy, mając dopiero 25 lat, ale tak nie jest.
Ingo: Według mnie jesteście zbyt ambitni, by tak było.
Tom: To prawda. Czasami chciałbym po prostu rozluźnić się myśląc o wszystkim, co już osiągnęliśmy, ale to nie jest przecież przypadek.

Ingo: To był bardzo ciekawy dzień spędzony na rozmowie z Billem i Tomem. Myślę, że udało im się wyeliminować trochę uprzedzeń na ich temat z opinii publicznej. W tym roku Tokio Hotel ruszają w trasę i ponownie odwiedzą Niemcy, a ja nie mogę się tego doczekać. Po czteroletniej przerwie nadal mogą zdobywać nagrody dzięki swoim „starym” fanom, ale i znaleźć nowych.

Tłumaczenie: xkaterine