Billy Kaulitz z Tokio Hotel opowiada o swojej nowej EPce i o tym, dlaczego obcy istnieją

Powiedziałeś, że twój solowy projekt – BILLY – jest eksperymentowaniem ze swoim własnym brzmieniem. Czemu właśnie teraz nadszedł odpowiedni czas na nagranie solowego albumu?
Bill:
Nie jestem pewien, czy ten czas jest odpowiedni. Pracowałem nad tym przez jakiś czas i w zasadzie nigdy nie miałem zamiaru tego wydawać. Przez cały zeszły rok byłem w trasie koncertowej, a wraz z zespołem jesteśmy właśnie w przerwie pomiędzy albumami, więc miałem trochę czasu, by się na tym skoncentrować. Sprawy się po prostu zbiegły i nadszedł odpowiedni moment, aby wydać EPkę. Byłem na to gotowy. Atmosfera temu sprzyjała.

Wymiatałeś ze swoimi zabójczymi stylizacjami na festiwalu Coachella, skąd czerpiesz swoje inspiracje? Gdzie najchętniej kupujesz ubrania?
Bill:
Czerpię inspirację zewsząd, głównie z podróży. Objechaliśmy z zespołem cały świat, a poznawanie tylu różnych kultur, miast i ludzi inspiruje najbardziej. Jednak to Nowy Jork zawsze będzie moim miastem numer jeden jeśli chodzi o modę. Po prostu kocham się tam przechadzać i chłonąć [inspirację]. Architektura, imprezy, ludzie… Nowy Jork ma w sobie tę pewną aurę. Zawsze kiedy tam jestem, mam wrażenie, że staję się innym człowiekiem. Myślę, że w dużej mierze inspirują mnie też filmy. Mam na laptopie masę screenshotów od „Mad Maxa” przez „Samotnego mężczyznę”, „Labirynt” aż do „Niebezpiecznych związków” i tak dalej. A lista się powiększa. Ale ogólnie inspiruje mnie po prostu życie. Każdego ranka, kiedy zaglądam do szafy, pozwalam się zainspirować. Ubieram się tak, jak chcę, aby minął mi dzień. Ubiór zawsze zależy od mojego nastroju i nigdy nie planuję go z góry. Wszystko dzieje się bardzo spontanicznie. Moda jest sensem życia. Jest taka, jak mój nastrój. Jeśli chciałbym czuć się pewnie, kiedy idę na poważne spotkanie biznesowe, założyłbym moją ulubioną parę spodni z wysokim stanem od J. Mendela, białą koszulę Karla Lagerfelda i moje ulubione buty Saint Laurent, a na ramiona narzuciłbym długi, skórzany płaszcz. Kiedy jestem cholernie zmęczony i mam kaca, ubieram się cały na biało, by rozjaśnić sobie dzień. Tak to funkcjonuje. Coachella to mnóstwo zabawy! To raczej mój ulubiony czas w roku i lubię się z tej okazji stroić. Ale i tak wyjeżdżam tam z trzema wielkimi walizkami i dopiero w dniu festiwalu decyduję, w co się ubiorę. Wszystko zależy od nastroju i od tego, w czym czujesz się wygodnie.

Która impreza na Coachelli była dla ciebie najlepsza?
Bill:
Najlepsze imprezy to te, które nie są wymienione ani reklamowane. W tym roku najlepsza była chyba ta, którą prowadził The Weeknd w tym pięknym domu aż do 8 rano. Jedyne oficjalne imprezy, na których bywam, to Neon Carnival i ta prowadzona przez Revolve w miejscu, gdzie zazwyczaj bywały imprezy Lacoste. Te zawsze są świetne.

Dodałeś na Instagrama zdjęcie świateł LED ułożonych w słowo TINDER na Coachelli. Co myślisz o tej aplikacji?
Bill:
Myślę, że Tinder jest tym, czym stał się nasz świat i nie mam niczego złego na myśli. Chciałbym, żeby ludzie poznawali się tak, jak kiedyś, wpadając na siebie na imprezie czy w fajnej restauracji. Ale sądzę, że żyjemy w przesadnym pośpiechu, a wokół nas jest tak wiele osób, że nie chcemy tracić czasu na flirtowanie z tą nieodpowiednią. I ja to rozumiem! Znalezienie tej odpowiedniej osoby jest cholernym wyzwaniem, a Tinder przynajmniej pomaga ci wybrać najlepszych kandydatów. Jestem niepoprawnym romantykiem i wciąż wierzę, że kiedyś wpadnę na kogoś podczas zakupów i zakocham się od pierwszego wejrzenia, a potem będziemy już zawsze razem, ale kto wie, co się wydarzy. Do tej pory nie miałem zbyt dużego szczęścia, więc kiedy byłem pijany na Neon Carnival, nawet Tinder wydawał mi się kuszący.

Czy jako niepoprawny romantyk sądzisz, że nasze pokolenie stało się zbyt cyniczne jeśli chodzi o szukanie miłości?
Bill:
Tak myślę! Ale nikogo nie winię. Myślę, że gdzieś w głębi serca wszyscy szukamy tego samego, ale nie jesteśmy tego świadomi. Na wszystko przychodzi czas. Jeśli jesteś na etapie, w którym ściemniasz i oszukujesz wszystkich dookoła, pieprząc wszystko, co ma dziurę, tak musi być. Jeśli myślisz, że nie ma czegoś takiego jak prawdziwa miłość, bo właśnie ktoś złamał ci serce, przejdź przez to. Jestem pewien na milion procent, że wszyscy tu jesteśmy, bo chcemy być kochani, szczerze kochani, niezależnie od tego, czy nam się to przydarzy czy nie. Miłość ma wiele form. Nie jest wyłącznie romantyczna bądź fizyczna. W końcu wszyscy jesteśmy ludźmi. W naszych genach jest dawać i otrzymywać miłość.

W jakim najbardziej szalonym miejscu uprawiałeś seks?
Bill:
W publicznym basenie hotelowym. Czy jestem nudny?

Jak bardzo się zmieniłeś jako artysta od powstania Tokio Hotel w 2001 roku?
Bill:
Myślę, że po prostu się rozwijałem i uczyłem się jak wszyscy inni. W 2001 nie miałem o niczym pojęcia. Byłem tylko małym, niewinnym chłopcem, który marzył o byciu na scenie i opuszczeniu szkoły tak szybko, jak to możliwe. Kiedy wydaliśmy pierwszą płytę, miałem piętnaście lat. To zupełnie inne życie. Myślę, że wszyscy się mogą do tego odnieść. Ktokolwiek to czyta – czy nadal identyfikujesz się z piętnastoletnim sobą? Nie sądzę. Różnica polega na tym, że wszystkie błędy, jakie popełniasz i wszystkie rzeczy, których nie chcesz pokazać ludziom, możesz odnaleźć we mnie. Dorastałem na oczach ludzi. Teraz mam wrażenie, że jestem jednocześnie kompletnie inną, ale i tą samą osobą. Wiele nauczyłem się o przemyśle, być może zbyt wiele, ale niewystarczająco o miłości. Nadal próbuję ją rozszyfrować, ale artystycznie teraz jestem kimś lepszym niż przedtem. Cieszę się z tego, co tworzę i wiem, jak wykorzystać swoją kreatywność i sobie z nią radzić. Kiedy byłem dzieciakiem, nie zawsze o to chodziło.

W 2014 napisałeś o kochaniu tego, kto kocha ciebie („Love who loves you back”) i o tym, że płeć nie ma znaczenia. Myślisz, że nasze społeczeństwo obecnie jest bardziej tolerancyjne czy przed nami jest nadal długa droga?
Bill:
Przed nami nadal długa droga, ale długą drogę już przeszliśmy. Myślę, że obecnie modnie jest uważać, że „płeć nie ma znaczenia”. Fajnie jest tak uważać i być nowoczesnym, ale co innego jest rzeczywiście tak sądzić. Znam dziewczynę, z którą niegdyś się przyjaźniłem. Pochodzi z bardzo religijnej rodziny i zawsze udawała, że jest bardzo otwarta i kochana, nie miała problemu ze związkami dwóch osób tej samej płci i popierała to. Tak było jednak tylko do momentu, w którym dowiedziała się, że chłopak, który jej się podobał, wolał facetów. Nie mogła sobie z tym poradzić na tyle, że kompletnie się zmieniła. Pokazała swoje prawdziwe oblicze i stała się bardzo obraźliwa. Mówiła okropne i rozczarowujące rzeczy. Teraz zabawne jest to, jak widzę jej pro-gejowskie posty i rzeczy odnośnie wspierania związków osób tej samej płci czy polubienia gejowskich zdjęć, co jest smutne, bo wcale tego nie popiera. Myśli, że to obrzydliwe, ale „lajkuje” zdjęcia wspierające to.

Czy miłość jest postrzegana inaczej w Niemczech niż w USA?
Bill:
Nie sądzę, albo o tym nie wiem. Myślę, że miłość wszędzie jest taka sama. Wszystkich nas czyni takimi samymi. Jednoczy. To jest w niej takie piękne.

Jak poradziłeś sobie ze złamanym sercem?
Bill:
Nadal sobie z tym radzę każdego dnia.

Dorastałeś przy muzyce i powiedziałeś, że zacząłeś tworzyć piosenki ze swoim ojczymem w wieku 7 lat. Byłbyś w stanie spotykać się z kimś, kto nie podziela twoich pasji?
Bill:
Myślę, że tak. To znaczy, ważne byłoby dla mnie czuć wsparcie ze strony partnera i wiedzieć, że kocha to, co robię, ale jeśli nie interesowałby się aż tak muzyką, byłoby to totalnie ok. Zawsze pociągały mnie przeciwieństwa. Podoba mi się, kiedy ktoś może pokazać mi całkiem odmienny świat i zawrócić mi w głowie. Nie byłbym w stanie spotykać się z kolejnym kontrolującym psychopatycznym muzykiem, który podróżuje po całym świecie i o wszystko się martwi tak jak ja. Rozbaw mnie! To najważniejsze.

Jaka jest najbardziej szalona rzecz, jaką fan kiedykolwiek ci powiedział lub dla ciebie zrobił?
Bill:
Była jedna kobieta, która miała moją twarz wytatuowaną na całym swoim ciele. Dosłownie w każdej fryzurze, jaką nosiłem… A miałem ich wiele. Myślę, że to było dość mocne.

Fani Tokio Hotel nazywają się Alienami. Jeśli byłbyś obcym, na jakiej planecie byś żył i czemu?
Bill:
Pewnie na tej, której jeszcze nie odkryliśmy. We wszechświecie jest tak wiele nieodkrytych rzeczy. Jestem pewien, że jest inna planeta taka jak Ziemia, a może nawet lepsza. Rozmawianie o tym bardzo mnie ekscytuje. Jeśli pomyślisz sobie, że odkryliśmy zaledwie pięć procent naszych oceanów, to daje do zrozumienia, jak niewiele ogólnie wiemy. Nie mamy nawet pojęcia, co tak naprawdę dzieje się z naszą planetą. Jestem przekonany, że obcy istnieją na Ziemi. Są pomiędzy nami. Chciałbym być przy tym, jak nawiążemy z nimi kontakt. To jedno z moich największych marzeń.

źródło