Na początku redaktor pyta, jak się mają i czy czują się tak, jak kiedy zaczynali karierę, skoro są wolni i niezależni od żadnej wytwórni. Bill odpowiada, że tak, mają wrażenie, jakby wracali do korzeni, do momentu, kiedy zakładali zespół 17 lat temu. Wtedy byli wolni i robili, co tylko chcieli – sami pisali piosenki, sami je produkowali. Byli skupieni na robieniu muzyki, która im się podobała i którą chcieli robić. Następnie redaktor wspomina, że widział stare zdjęcie na Instagramie Billa i zastanawia się, jak to było kiedyś, jak wtedy tworzyło im się muzykę. Bill odpowiada, że było łatwiej, kiedy byli wolni i niezależni, bo ekipa, z którą później się współpracuje, a także wytwórnia płytowa bardzo komplikują ten proces. Tom dodaje, że sukces również to wszystko utrudnia. Bill odpowiada, że największym wyzwaniem jest zachować prostotę i nie zapomnieć, dlaczego zaczęło się robić to, co się robi. Kochają muzykę, dlatego też ogłosili koncerty jeszcze zanim skończyli album – chcieli grać, nie chcieli dłużej zwlekać.
Dalej dziennikarz pyta, jak to było, kiedy mając po 16 lat odnieśli taki sukces. Tom odpowiada, że dorastali z tym i teraz, kiedy patrzy wstecz, ma wrażenie, jakby to było zupełnie inne życie. Całe ich życie zbudowane jest na fundamentach zespołu, kariery i muzyki. Dalej dziennikarz pyta, w którym momencie zdecydowali, że chcą być wolni jak kiedyś i od czego zaczęli produkcję na własną rękę. Bill wspomina, że przy poprzednim albumie produkowali już samodzielnie, mniej osób było zaangażowanych w produkcję, ale nadal ci ludzie byli i w niektórych kwestiach trzeba było iść na kompromis, jakiego oni nie chcieli. Pragnęli robić wszystko po swojemu. Każdy chciał co innego i to było zbyt skomplikowane, a oni sami byli tym zmęczeni. Dlatego pewnego dnia po prostu we czwórkę poszli do studia, zamówili pizzę i relaksowali się przed telewizorem, na spokojnie tworząc własną muzykę. Jednym z pierwszych utworów był „Boy Don’t Cry”. Utwór tak bardzo im się spodobał, że zdecydowali, iż tą drogą pójdą i tak będą tworzyć dalej. Następnie dziennikarz pyta, czy pamiętają ten moment, kiedy zdecydowali, jaki rodzaj muzyki będą tworzyć. Bill odpowiada, że doskonale pamięta, bo jechali wtedy do domu i słuchali tej piosenki. Byli w niej tak zakochani i uważali, że jest tak świetna, że bali się, iż nie dadzą rady zrobić nic lepszego. Wtedy zdecydowali, że to będzie pierwszy utwór z nowej płyty. Podczas tworzenia całego albumu praktycznie zapomnieli o tej piosence, ale teraz kiedy grają ją na koncertach widzą, jak fani ją uwielbiają i jaki jest odzew.
Następnie dziennikarz pyta, kiedy decydują, że album jest gotowy, bo przecież pisać piosenki można bez końca. Tom odpowiada, że dość późno o tym zdecydowali, bo już wcześniej ogłosili terminy trasy koncertowej i przed nią chcieli wypuścić album. Mieli wtedy 10 gotowych piosenek i zdecydowali, że właśnie one będą na albumie. Nie chcieli ani jednej dodawać. Mieli wersje demo, a Tom był gotów zadbać o każdy pojedynczy dźwięk, by był jak najlepszy i by idealnie pasował do albumu. Miał na to miesiąc lub dwa. Bill wtrąca, że nie chcieli robić takiego stereotypowego albumu, na którym musi się znaleźć przynajmniej jedna ballada, jeden akustyk. Chcieli zrobić to po swojemu. Dodaje, że to nie jest album komercyjny, ale nie zależało im na tym. Nie chcieli wpasowywać się w żadne standardy, dlatego wydali album z 10 piosenkami, które świetnie się ze sobą komponują. Dziennikarz pyta zatem, czy było to trudne wyzwanie, bo zespół ma już określoną publikę, która ma pewne oczekiwania względem nowej muzyki. Tom odpowiada, że doceniają to, iż wielu fanów jest z nimi od samego początku, ale tak naprawdę nigdy nie chodziło o to, by spełnić czyjeś oczekiwania. Bill wtrąca, że oczywiście chcieli tworzyć dobre piosenki, bo nie chcieliby występować na scenie z czymś kompletnie beznadziejnym, a trudno jest napisać dobry popowy utwór. Przyznaje, że chciał nagrać mocny album, który utkwi ludziom w głowach i udało się to z piosenką „What if”, bo wpada w ucho. Opowiada, że to dość stary utwór, bo długo zajęło mu znalezienie odpowiedniej melodii do refrenu. Zwrotka przyszła mu z łatwością, a z refrenem nie mógł sobie poradzić. Tom dodaje, że mieli wiele różnych wersji tego utworu, nagrywali je telefonem. Bill dopowiada, że to jedna z ostatnich piosenek, jakie dokończyli. Pomysł na utwór wziął się z pewnej imprezy, na której Bill zobaczył kogoś, do kogo nie odważył się zagadać, czego potem bardzo żałował i zadawał sobie pytanie, co by było, gdyby jednak to zrobił. Potem podczas spaceru z psami wpadł na melodię. Na koniec dziennikarz pyta, czemu zespół ma tak oddanych fanów, którzy zawsze ich wspierają i wszędzie z nimi są. Bill odpowiada, że nie wie, ale być może chodzi o styl życia, bo ludzie dorastali razem z nimi w tym tokiohotelowym świecie. Fani jeździli za nimi, chodzili na ich koncerty, sami decydowali, jak chcą żyć i co chcą robić. I ten wybór sprawił, że fani zostali z nimi blisko jak rodzina.