U: Nie miałaś obawy, że właśnie dlatego ludzie nie kupią Ally bo nie jest lekką postacią? W naprawdę wielu FFTH to właśnie główne bohaterki są tymi najbardziej pozytywnymi postaciami, lekkimi w odbiorze, takimi absolutnie dobrymi duszyczkami. Rzecz jasna nie we wszystkich, bo znam także wiele opowiadań z o wiele bardziej skomplikowaną fabułą i postaciami, ale powiedzmy sobie szczerze: trudniej jest sprzedać statystycznej fance coś ambitnego i skomplikowanego, niż banalną historię miłosną.
Beichte: Jeżeli założyłabym z początku, że „statystyczną fankę”, jak to ujęłaś, interesują jedynie lekkie postacie, będące przymilnymi mimozami bez charakteru czy własnego zdania, to na samym wstępie zamknęłabym worda. Poza tym, zadaj sobie pytanie, czy stojąc przed planem napisania powieści o objętości 1500 stron w formacie A5, łatwiej ci to zrobić pisząc to, co rzeczywiście chcesz pisać, czy pisząc jakieś totalne bzdury, które ewentualnie ktoś chciałby przeczytać.
U: Autorki FFTH bardzo często starannie chronią swoje życie, chcąc zachować anonimowość. Czy ktoś z twojego otoczenia wiedział, że piszesz tą historię, że to ty jesteś Beichte? Czy raczej oddzielałaś oba te światy, starając się ich nie łączyć?
Beichte: Autorki właściwie robią rzecz odwrotną. Nie chronią prywatności, przynajmniej nie w moim pojęciu, a większość z nich wręcz lgnie do czytelnika, zbytnio się otwiera. Ja to oddzielałam, bo nie lubię przytłoczenia. W pewnym momencie stało się to koniecznością. Lecz masz rację, obecnie na moją metodę zapanowała chyba jakaś moda. Czyżby w FF czas na zmiany? Jednak tak, niektórzy ludzie z konieczności wiedzieli że piszę, a także co piszę. Były to moje dwie (byłe już) współlokatorki, z którymi ostatnio – na moim panieńskim –świętowałyśmy butelką wina, ozdobioną zdjęciem pewnego brodacza;) Ten ich pomysł był rozczulający.
U: Chodziło mi także o to, że np. tak w jak twoim przypadku na blogu w pewnym momencie pojawiło się zdjęcie twojego pierścionka zaręczynowego, na facebooku informacja o ślubie, ale równocześnie poza kilkoma wyjątkami nikt tak naprawdę nie wie, kim jesteś w życiu realny. Nie sądzisz, że to trochę w stylu „dam wam palec, ale na całą rękę na liczcie”? Z jednej strony mamy złudzenie, że mocno do siebie dopuszczasz, bo wiemy o tym wszystkim, ale w gruncie rzeczy nic poza tym.
Beichte: Twoje złudzenie bardzo mi się podoba, bo jest bardzo prawdziwe. Poza tym zupełnie mi to nie przeszkadza, jeśli ktoś ma przekonanie, że dostał palec, lecz całej ręki nie dostanie. Opowiadasz o sobie wszystkim, których nagle najdzie chęć, by posłuchać? Ja tym bardziej nie.
Informacje, które udostępniam są, że to tak nazwę, bardzo podstawowe, bo nie widzę powodu, aby nie powiedzieć komuś, że biorę ślub. Natomiast cała reszta jest moją, i tylko moją, osobistą sprawą. Nie staram się być blisko czytelnika, zawsze byłam daleko.
U: Przyznam się, że kiedy pomyślałam o Tobie do naszego cyklu, zrobiłam wpierw małe „rozeznanie” i trochę popytałam ludzi na temat ciebie i LB. Często spotykałam się z opinią, żebym uważała na słowa, bo mogę już więcej odpowiedzi nie uzyskać. Nie wydaje Ci się, że twoja pewność siebie (jak najbardziej pozytywna) sprawia, że fani odbierają cię właśnie jako nieco wyniosła osobę, do której trzeba ważyć słowa?
Beichte: A komu to przeszkadza? Uważam, że słowa należy ważyć do każdego, albo do większości ludzi. To kwestia szacunku, po prostu. Jeżeli fani nauczyli się, że nie odpowiadam na, hmm… prośby zbyt śmiałe, tym tym lepiej dla nich, bo oszczędzają swój czas. A ja naprawdę nie jestem okropną zołzą nie lubiącą ludzi, czy socjopatką gardzącą kontaktem. Problem polegał jedynie na tym, że… jak ci to przedstawić… Fani nie chcą jednorazowego kontaktu,zwykłej odpowiedzi na maila, chcą być blisko, chcą twojej przyjaźni, jakiegoś rodzaju głębszej relacji, a ja dopuszczałam ją bardzo, bardzo rzadko.
Poza tym nie ukrywam, że pewne rzeczy były mi na rękę.Strach eliminował większość maili typu: Cześć, jestem (X,Y), jak się masz, gdzie chodzisz do szkoły? Ja lubię konkrety. Chcesz coś ode mnie? Proszę. Chcesz mnie poznać? No to nie w taki sposób. Lubię rozmawiać, gdy ktoś otwarcie stawia sprawę. Natomiast nie znoszę rozmawiać „o niebie”.
Przyznaję, że dystans, z jakim podchodziłam do ludzi (i to, że ludzie zaczęli zdawać sobie z niego sprawę) w pewnym momencie bardzo mi odpowiadał.
U: Nigdy nie poczułaś zmęczenia tym wszystkim? Tym, że ten czytelnicy nieustannie coś od ciebie chcą jak choćby nowe odcinki? Żadnego momentu zwątpienia, kiedy chciałoby się powiedzieć: „dosyć” ? Nie wierzę, że nie zasypywali cię emailami i wiadomościami, podobnie jak komentarzami.
Beichte: Nigdy nie poczułam zmęczenia odcinkami, pisaniem. Natomiast zmęczenie całą resztą oczywiście było, lecz jeśli masz wątpliwości co wtedy robiłam, popatrz wyżej. Natomiast nigdy nie miałam momentu, w którym chciałam się poddać, przestać pisać, schować się do mysiej nory. Najwięcej łez i wzruszeń miałam przecież zobaczyć przy końcu :)
Jeśli jednak pytasz o zmęczenie fizyczne, to zupełnie inna sprawa. Czasami nie sypiałam do piątej nad ranem, by kolejnego dnia zwyczajnie słaniać się na nogach. Wtedy robiłam się zazwyczaj nieprzyjemna. Możliwe, że moje podejście do czytelników wynikało też z tego, że skoro dawałam z siebie tak wiele poprzez tę historię, potem zwyczajnie chciałam mieć już spokój.
U: Od początku zakładałaś że LB będzie zarówno twoim debiutem jak i jedynym dziełem w tej tematyce? Nie miewasz czasem chęci, zaczęcia czegoś nowego i przeżycia tego wszystkiego jeszcze raz? Żadnej tęsknoty za pisaniem odcinków, czytaniem komentarzy, setkami ciepłych słów od czytelników i dowodów ich uznania?
Beichte: Tak, od początku zakładałam, że LB będzie moim jedynym FF. Czy miewam chęć? Oczywiście. Dlatego zaczynam nowe rzeczy, jest ich kilka, pisze je z wielką przyjemnością. Jednak nie wstawiam ich na bloga, siedzą sobie w ciemnym miejscu dysku. Jedyną rzeczą, w której blog tak naprawdę pomaga, jest dyscyplina pracy. Poza tym nie ma dla mnie różnicy.
A setki komentarzy, słowa? Znalazło się kilka osób, na które po zakończeniu LB naprawdę mogłam liczyć. Mówiłam: „przeczytaj te sto stron i wyłap przecinki, na jutro.” – i to było zrobione. Szablon na wczoraj? – nie ma problemu. Ja takich ludzi bardzo cenię. Jeżeli będę miała chęć zrobić komuś miłą niespodziankę, to tą niespodziankę zrobię właśnie im.
U: Ostatnio popularne stało się publikowanie FFTH w postaci książek. Był już „Blog Amandy” Uli Cichej, teraz mówi się, że także LB wkrótce znajdzie się w sklepach. Osobiście, muszę przyznać, że nie jestem tego fanką. Nie sądzisz, że nie jest to do końca właściwy debiut? To tylko moje zdanie, ale w moim odczuciu, jest to trochę bazowanie na sławie samego zespołu, bo wiadomo, że na początku sięgną po nią przede wszystkim fani. Nie chce podważać w ten sposób twojego talentu do pisania, ale czy nie lepiej byłoby zacząć od czegoś innego?
Beichte: Nie wiem czy lepiej, na pewno prościej. Jednak trudniej dla mnie. Napisałam tekst, o którym spora grupa ludzi nadal mówi, czytała go, uważa, że jest wart poznania. Więc i ja, jak każdy autor chcę podzielić się swoją historią z jak najszerszym gronem odbiorców. W pewnym sensie to straszne, ale chcę ich łez. Jedynie LB jest gotowe na obecny moment, (druga z moich powieści jest mniej więcej w połowie) więc i od LB zaczynam. Imiona bohaterów zostały zmienione, znalazłam dla zespołu inną nazwę, bo ograniczanie grona czytelników do fanów TH jest dokładną odwrotnością tego, co planując wydanie właściwie chciałam osiągnąć i zupełnie mnie nie interesuje. Letzte-Beichte nie jest i nigdy nie było historią o Tokio Hotel. To zapis uczuć, pewnych przeżyć, opowieść o dążeniu do celu i o konsekwencjach wyborów, a także o życiowej drodze, w trakcie której bohaterka ma pojąć, co naprawdę oznacza „stać się dorosłym człowiekiem”. Mam nadzieje, że przez swoje perypetie pomaga w tym również niektórym czytelniczkom. I o tym jest ta historia, bez względu na to, czy kiedyś był w niej Bill lub Tom.
U: Czytelnicy z pewnością wciąż będą pamiętać i wspominać LB bo dla wielu było ono czymś wyjątkowym. Jak ty sama je odbierałaś? Patrzyłaś na nie przez pryzmat własnych umiejętności, czy też żyłaś nim tak samo emocjonalnie jak fani.
Beichte: Och, nie ma tu jednego wyboru, bo nie wiem czy pytanie jest właściwie postawione. Jestem autorką, więc jakby automatycznie mój emocjonalny związek z dziełem jest najgłębszy. Patrzę, jak historia się rozwija, modyfikuję jej kształt, daję jej coś, by co innego odebrać. To ja decyduję o jej końcu. Porównanie do matki jest zwyczajnie tanie, lecz na pewno jestem ta osobą, która pomogła przyjść dziecku na świat. To na zawsze łączy. Jednak nie potrafiłabym patrzeć na Letzte przez pryzmat emocji, swoich wrażeń i własnych radości gdyby miała przekonanie, że patrzę w próżnię. A próżnią byłby banalny, prosty, kiepsko napisany tekst. Więc jedno nie istnieje bez drugiego.
U: Dziękuję, za cała rozmowę i za to, że poświeciłaś mnie i fanom nieco czasu, abyśmy mogli poznać lepiej Ciebie jak i LB. Udanego debiutu na rynku wydawniczym i jeszcze wielu powieści, które wzruszą nas do łez!