Niemiecki zespół Tokio Hotel 12 kwietnia 2017 zagrał imponujące show w warszawskim klubie Progresja. Przy okazji tej wizyty Bill, Tom, Gustav i Georg znaleźli chwilę, aby usiąść z nami i odpowiedzieć na kilka pytań na temat m.in. swojej najnowszej płyty „Dream Machine”, życia w trasie, show-biznesu i… wpadek na scenie. Z chłopakami z Tokio Hotel rozmawiał redaktor ESKA.pl – Robert Choiński. Bądźcie czujni, bo już wkrótce na stronie znajdzie się też dodatkowy materiał, w którym członkowie Tokio Hotel zagrali z nami w zabawę TAK / NIE!
Wywiad z Tokio Hotel dla ESKA.pl
Robert Choiński: Chciałbym porozmawiać trochę na temat waszej najnowszej płyty. Album „Dream Machine” to najbardziej elektroniczny materiał, jaki nagraliście do tej pory. Dlaczego zdecydowaliście się pójść w tym kierunku?
Tom Kaulitz: Elektronika to bardzo obszerne pojęcie. Chyba trudno jest w zasadzie określić takim mianem naszą muzykę. W naszym przypadku polega to przede wszystkim na programowaniu bardzo wielu rzeczy. W sumie nie wydaje mi się, żeby ta płyta była bardziej elektroniczna niż poprzednia. Nasze brzmienie cały czas się zmienia, ale od czasu albumu „Kings of Suburbia” odnaleźliśmy swoją ścieżkę. Od tego się zaczęło. Tym razem po prostu zrobiliśmy wszystko zupełnie sami – zajęliśmy się produkcją i miksem. To bardzo osobisty krążek, który jest dla nas bardzo ważny. Jest na nim zaledwie 10 starannie wyselekcjonowanych piosenek. To w 100% Tokio Hotel. Odnaleźliśmy swoje brzmienie i wiele to dla nas oznacza. Oczywiście eksperymentujemy też z syntezatorami, z dźwiękiem. Korzystamy z nowinek, które się pojawiają, ale też z żywych instrumentów i łączymy to wszystko w całość studiu. Ale tak, to jest elektronika, jeśli chcesz to jakoś nazwać.
Mam pytanie do ciebie Gustav. Bez urazy dla reszty z was, ale to właśnie ciebie postrzegam jako prawdziwego rockmana w tym zespole. Jak się czujesz z tym, jak zmienia się brzmienie Tokio Hotel? Ty jako fan chociażby Johnny’ego Casha, jak czujesz się z tym, że brzmienie Tokio Hotel staje się coraz bardziej popowe?
Gustav Schäfer: W zasadzie nie mam z tym żadnego problemu. Tak jak powiedział Tom, nadal używamy sporo perkusji i elektronicznej perkusji. Georg korzysta też z akustycznych zestawów. Łączymy to potem w całość. Jeśli masz do tego ucho, możesz to usłyszeć na płycie. Z resztą jeśli posłuchasz tego, jak to brzmi na płycie, a jak gramy to na żywo… To jest naprawdę w porządku.
Często wspominacie o inspiracji muzyką, filmami i modą z lat 80. Zastanawiam się, czy są jakieś piosenki lub artyści, których słuchaliście we wczesnym dzieciństwie dzięki swoim rodzicom.
Bill Kaulitz: Tak, zacząłem słuchać Davida Bowiego, ponieważ mój ojczym pokazał mi film „Labirynt”, którego jestem olbrzymim fanem. Ten film zmienił całe moje życie – szczególnie dzieciństwo i dorastanie. Od tego się zaczęło moje zainteresowanie wampirami, makijażem i tego typu rzeczami. To miało na mnie wielki wpływ. Na to jak się ubierałem i na to jakiej muzyki słuchałem. I wtedy właśnie słuchałem Bowiego, bo tak bardzo kochałem jego postać w tym filmie. Zacząłem się interesować muzyką z lat 80. Moja mama uwielbiała Eurythmics. Pamiętam, że miała ten album, na którego okładce Annie Lennox ma tę wspaniałą pomarańczową fryzurę. Również Depeche Mode, którego słuchał nasz tata. Jak najbardziej wkręciliśmy się w muzykę z lat 80 dzięki naszym rodzicom.
Tom, Georg – teraz widzimy was na scenie z tyloma różnymi instrumentami i urządzeniami. Nie tęsknicie za mniej stresującymi czasami, gdy musieliście tylko zajmować się grą na gitarze czy basie?
Tom Kaulitz: Zdecydowanie czasami tęsknimy za mniejszą nerwówką. Nie jesteśmy jakoś bardzo zestresowani, ale to jednak jest sporo. Granie tego show wymaga od nas 100% skupienia. Jest wiele momentów, w których musimy się np. przerzucić z jednego instrumentu na drugi. Samplujemy, a robienie tego na żywo to też jedna z najbardziej skomplikowanych rzeczy. Trzeba to zrobić idealnie co do sekundy, bo w innym przypadku brzmi to okropnie. Jest to bardziej zaawansowane, ale jednocześnie sprawia nam to większą radość. To jest wyzwanie.
Również większa satysfakcja?
Tom Kaulitz: Tak, zadowolenie z dobrego występu jest teraz o wiele większe niż kiedyś. Kiedyś oznaczało to tylko dobrą grę na gitarze, a teraz jeśli się wszystko udało, to znaczy, że byłeś po prostu zajebisty. Kochamy to. Uwielbiam to wyzwanie, gdy co wieczór muszę przekazać emocje i dźwięki.
Czy w takim razie na tej trasie zdarzyły wam się już jakieś wpadki, przez to, że macie tyle na głowie?
Tom Kaulitz: Teraz doszedł nam jeszcze ogromny aspekt techniczny. Mamy na scenie 7 laptopów.
7 laptopów?!
Tom Kaulitz: Mamy na scenie 7 laptopów, bo potrzebujemy ich m.in. do przetwarzania wokalu, do samplowania dźwięków, do perkusji. Naprawdę dużo się tam dzieje. Jeśli choć jeden z komputerów nawali, to oznacza totalną masakrę. Jest wiele rzeczy, które mogą pójść źle. Nawet nie licząc błędów, które my popełniamy jako ludzie. I oczywiście tych popełnianych przez Georga. Mówiąc szczerze, ta trasa naprawdę wypadła świetnie, nie zdarzyło nam się zbyt wiele błędów, publiczność była świetna, my byliśmy nieźli. Jestem naprawdę zadowolony z zespołu.
Jakieś awarie garderobiane?
Bill Kaulitz: Niestety tak. To w sumie zabawne. To chyba był po prostu jeden z tych dni, gdy nic nie wychodzi. Graliśmy koncert w Berlinie, na który bardzo się cieszyłem, bo przyszło mnóstwo naszych przyjaciół. I akurat tego dnia, po raz pierwszy na tej trasie rozpięły mi się spodnie. Stałem tam niemal półnagi!
Spadły ci spodnie?
Bill Kaulitz: Nie, ale popsuł się w nich zamek i musiałem dokończyć set stale je podciągając. I tak z resztą wystawał mi tyłek. Potem znowu zepsuł mi się zamek w innych spodniach. Dwie wtopy w czasie jednego koncertu! No ale takie rzeczy po prostu się zdarzają. Z resztą ludziom się to podoba. Lubią sobie popatrzeć na tyłeczek.
Tom Kaulitz: Po niemiecku mówimy: „Ein kleiner Arsch ist schnell geleckt” (dosłownie: „Mały tyłek można szybko wylizać”. W slangu: „To nic takiego / Mam to gdzieś” – przyp. redakcji).
Chciałbym wrócić do tematu muzyki. „Dream Machine” to wasza pierwsza płyta nagrana dla nowej wytwórni. Być może nie możecie o tym mówić, ale zastanawiam się, czy w waszych starych kontraktach było coś, co was szczególnie denerwowało?
Bill Kaulitz: Byliśmy związani naszymi starymi kontraktami przez bardzo długi czas, ponad 10 lat. Sprawiło nam więc ogromną radość, gdy mogliśmy w końcu dobrać sobie nową ekipę: wytwórnię, producentów, menedżerów, reżyserów i fotografów. To naprawdę wspaniałe mieć znów wokół siebie ludzi, którzy cieszą się z tego co robią i wprowadzają powiew świeżości. Czasami po prostu potrzebna jest taka zmiana. Naszą nową wytwórnię wybraliśmy też dlatego, że w pełni nam zaufali. Nie musieli nawet słuchać płyty, żeby podpisać z nami kontrakt. Pomyśleliśmy sobie: to jest niesamowite, właśnie o to nam chodziło! Nie było tam żadnej walki ego. Po prostu odezwali się do nas i powiedzieli, że nas uwielbiają, wierzą w nasz talent i ufają w 100% naszej wizji artystycznej. Podpisaliśmy kontrakt a potem zwyczajnie nagraliśmy ten wspaniały album!
Poniżej możecie obejrzeć pozdrowienia, jakie Tokio Hotel nagrało specjalnie dla wszystkich swoich fanów z Polski.”
Źródło: eska.pl