Zespół Tokio Hotel był fenomenem w pierwszej dekadzie XXI wieku. Ich wspinaczka do światowej sławy była jednak trudna do wyjaśnienia po tym, gdy nagle zniknęli. Od pięciu lat nie ma żadnej nowej muzyki od tego kwartetu, bo bliźniaki Kaulitz emigrowali do Kalifornii. Teraz pojawiają się ze swoim nowym albumem studyjnym „Kings of Suburbia”. Reporterka Spiegel.de – Sonja Hartwig – obserwowała zespół w Los Angeles podczas kręcenia ich teledysku i ujrzała kilku młodych mężczyzn, „którzy dość nerwowo oczekują, że ich powrót będzie sukcesem.”

Byli idolami nastolatków ze wsi pod Magdeburgiem. Jako super gwiazdy przeprowadzili się do Los Angeles. A teraz?

Bill całuje, temat główny. Proste, ale tak naprawdę samo w sobie skomplikowane. „Jeszcze nigdy nie całowałem nikogo przed kamerą”, powiedział Bill. „Jestem totalnie nieśmiały”.
Pierwsza scena podczas kręcenia teledysku w Los Angeles do nowego singla Tokio Hotel: Bill siedzi na środku sofy, po prawej brunetka, po lewej blondynka, za nim ruda, a wokół młodzi, piękni i półnadzy ludzie; wszyscy blisko ściśnięci, wszyscy się całują. Druga scena: Bill idzie do ołtarza, sunąc między dwiema kobietami, które się obściskują. Dookoła pełno młodych, pięknych, pół nagich ludzi. Wszyscy spleceni, wszyscy się całują.

Trzecia scena: podobna.
W czwartej scenie Bill siedzi na fotelu reżysera i opowiada, jak zabawnie było na początku i wyjaśnia: był zaskoczony, bo [teledysk] zawierał bardzo, bardzo dużo języków, które go „gwałciły”. Ale teraz już się przyzwyczaił: „Zniknęły wszelkie zahamowania.”
Bill ma na sobie wąskie spodnie i szelki, tors jest nagi. Stoi przed starym hotelowym basenem bez wody, kamień się kruszy, farba się łuszczy, a w 1932 odbywały się tu zawody olimpijskie. Teraz, na rzecz czwartej sceny, na brzegu basenu gromadzą się ładne, półnagie kobiety, leżą splecione ze sobą, a Bill to obserwuje i mówi: „Przydałoby się więcej skóry, ludzie muszą też zobaczyć kilka piersi.”

„Love who loves you back” to tytuł piosenki, do której kręcony jest nowy teledysk Tokio Hotel, o którym się mówi: W przyszłym tygodniu wychodzi ich nowy krążek [singiel] „Kings of Suburbia”.
Teraz, będąc już po dwudziestce, są niczym weterani. Informacja prasowa od wytwórni płytowej Tokio Hotel stylizuje ich na dzielnych bohaterów, którzy dokładnie wiedzą, że w tym biznesie nie da się przetrwać, jeśli znika się na pięć miesięcy, nie mówiąc już o pięciu latach. Wobec Tokio Hotel stosuje się inne przepisy. Kiedyś już zdobyli świat. Teraz są nowi. Z muzyką, która jest w stu procentach ich, którą w większości sami wyprodukowali.
Co najbardziej uderza: Tokio Hotel nie brzmią już jak Tokio Hotel. Byli niegdyś poprockowym zespołem, teraz to głównie pop, w dodatku tylko po angielsku, wraz z balladą, którą Tom gra na pianinie i do której Bill śpiewa niezwykle wysokim głosem. Poza tym to raczej elektronika, idealne stylizacje, taniec na barze, międzynarodowa kultura klubowa.

W przerwie podczas kręcenia teledysku, Bill mówi, że piosenka „Love who loves you back” jest o tych, którzy nie biorą miłości zbyt poważnie: „Czasem trzeba brać to, co się dostaje, nie zawsze musi być to wielka miłość. Nikt nie lubi być samotny: po prostu kochaj tych, którzy kochają ciebie. Jednak mimo tego wciąż wierzę w wielką miłość!
Tokio Hotel są wielkimi niemieckimi gwiazdami. Sprzedali siedem milionów płyt na całym świecie, które w 68 krajach pokryły się platyną. Na ich koncert pod Wieżą Eiffla w 2007 roku przyszło pół miliona ludzi. Są nienawidzeni nie tylko w Niemczech, ale wydawać się też może, że ludzie tak samo ich nienawidzą, jak i kochają. Przed czterema laty Bill i jego brat bliźniak Tom przenieśli się do Los Angeles. „Uciekliśmy”, jak nazywa to Bill, „po prostu zwialiśmy”. Niegdyś mieszkali w willi w Hamburgu, w „pięknym więzieniu” chronionym przez 24 godziny na dobę, otoczonym ogrodzeniem uniemożliwiającym wgląd do środka ludziom stale warującym przed drzwiami. Wychodząc na zewnątrz, zawsze byli za barierką – niczym w zoo – wokół ludzi, którzy na nich patrzyli i robili im zdjęcia. Świętowali swoje 21. urodziny, a potem wrócili do domu: ich bielizna została splądrowana, zdjęcia przekopane. „Czułem się, jakbym był zgwałcony”, mówi Bill. „Strzepnąłem popiół z papierosa na podłogę, dom był dla mnie obcy”, dodaje Tom. Po włamaniu nie spali ani nocy dłużej w willi, na cztery tygodnie zatrzymali się w Grand Hotel Heiligendamm, a potem prywatnym samolotem wylecieli do Los Angeles.

Chcieli przerwy, odpoczynku od mediów. Od reporterów, którzy pisali o Billu rzeczy w stylu: „Ma zapadnięte policzki, złota biżuteria grzechocze na jego chuderlawym torsie. Tatuaże na drobnych ramionach wystają spod skórzanej kurtki, a czapkę nosi tak głęboko, by ukryć wykolczykowaną twarz.” A także: „Tom uśmiecha się szyderczo, widocznie zadowolony z luźnej bielizny. Ma też znacznie więcej mięśni na torsie.”
Zawsze tak było, że żaden artykuł o Tokio Hotel nie był do końca prawdziwy. Tematy to Aliens, outsiderzy, androgyniczna uroda, mangowy styl oraz wielokrotnie „Czy Bill jest gejem?”, „Czy ma anoreksję?” Często wygląd gwiazdy sprawia, że staje się ona supergwiazdą. Lady Gaga czy Madonna na zdjęciach z dzieciństwa wyglądają niewinnie, grzecznie, mają opaski na włosach. Artystkami będą potem. Tokio Hotel nie musieli przez to przechodzić. Od zawsze wyglądali jak gwiazdy, nawet gdy jeszcze mieszkali w małej, liczącej 700 mieszkańców miejscowości Loitsche niedaleko Magdeburga.

W wieku 9 lat Bill zaczął farbować swoje włosy i malować oczy na czarno, Tom zrobił sobie dredy. Koledzy ze szkoły odwrócili się od nich, nauczyciele ich ganili: Nie będziecie tak przychodzić na lekcje. Jeśli ludzie o nim nie mówią – przyznaje Bill kilka lat temu w pewnym wywiadzie – bywa gorzej, niż gdy o nim mówią.
W szkole podstawowej bracia napisali swoje pierwsze piosenki, wystąpili na festiwalu w swoim mieście, nazwali się „Black Question Mark” (czarny znak zapytania), potem dołączył do nich Gustav – perkusista – i Georg – basista – i kiedy prasa regionalna pochwaliła diaboliczne brzmienie ich gitary, przemianowali się na Devilish. Bill wziął udział w programie „Star Search”, jednak szybko wyleciał. Ale producent odkrył jego zespół na festiwalu w Gröninger Bad i dwa lata później chłopcy podpisali kontrakt z wytwórnią płytową Universal. Bravo nagłośniło ich karierę, potem napisał o nich magazyn „New York Times”. Ich pierwszy singiel nazywa się „Durch den Monsun”, który najpierw osiągnął wielki sukces w Europie, potem w Ameryce Północnej. Następnie porównano ich do Neny i Beatlesów. Zdobywają nagrodę za nagrodą, co możecie zobaczyć na materiale dostępnym na ich kanale na YouTube, i mówią: „Auf mich – za mnie!” (chodzi o wznoszenie toastu)
W wieku 18 lat, co także widać w video, Bill już nie wiedział, jak to jest iść do supermarketu. Nawet podczas podróży do USA poszedł do sklepu razem z ekipą. Sfilmowane zostało, jak wybiera odświeżacz powietrza, szuka papieru toaletowego, kupuje słodycze i jak skanuje produkty przy samoobsługowej kasie: „Ej, ludzie, myślę, że to rewolucyjny wynalazek! Żadnych wkurzających kas? To jest świetne!”

Jako nastolatkowie stali się gwiazdami, ale nie takimi typowymi. Nie byli marionetkami jak Britney Spears, która ogoliła głowę, by powiedzieć: „Halo, jestem samodzielna!”. Mieli swoje własne brzmienie. Ich wygląd, ich teksty: wciąż buntownicze – „wyrywamy się”. Mają jasny profil (outsiderzy), jasną bazę fanów (dzieci już kochają pop), jasny przekaz (bądź sobą, żyj sekundą, żyj marzeniami) – miliardy sukcesów.
A teraz w jaki sposób się rozwinęli, będąc z dala od Niemiec? Dorośli? Dwa dni po kręceniu teledysku dają wywiad, po raz pierwszy od bardzo dawna. Miejsce spotkania: SoHo House, eksluzywny klub w Sunset Boulevard, w zachodnim Hollywood. Bill i Tom są członkami wszystkich punktów SoHo House na całym świecie. Roczny koszt członkowstwa: 1400 dolarów, a dla osób powyżej 27 roku życia: 2800 dolarów.
„Bardzo lubię kluby członkowskie, tu można czuć się swobodnie”, mówi Tom. „Podoba mi się, że tutaj nie da się zrobić nam zdjęć: wjeżdżasz na parking podziemny, idziesz bezpośrednio do góry i omijasz ulicę. Można się tu dobrze ukryć”, dodaje Bill.
Gustav mówi, że to świetnie, iż teraz znów się dzieje wokół Tokio Hotel. Zdaje się, jakby ostatnio przedwczoraj razem coś robili, mówi Georg. Piją mrożoną herbatę.
Wygląd – nie można przejść obok niego obojętnie: jak zawsze są w rankingu najbardziej wyróżniających się osób. Georg (czarne spodnie, biała koszulka), Gustav (dżinsy do kolan), Tom (luźne spodnie, biała podziurawiona bluzka), Bill (cały w beżu: platynowe buty Buffalo, spodnie z szerokimi nogawkami w kant, przezroczysta obcisła koszulka, szelki).
To Bill i Tom głównie się odzywają, gdy dochodzi do wymiany zdań. W międzyczasie Tom rzuca typowe dla siebie teksty, zwykle nieco perwersyjne, na co inni się śmieją: „Jeśli miałbym wyobrazić sobie siebie w czymś innym i równie kreatywnym, byłbym gwiazdą porno, bo tam można trochę malować, ale tylko pędzlem należącym do kogoś innego.”
Kiedy wylecieli do Los Angeles – mówi Bill – nie chcieli już słyszeć nazwy Tokio Hotel: „Mieliśmy ochotę wszystko rzucić, byliśmy tak wyczerpani, nie mieliśmy nic więcej do powiedzenia. Wiedziałem, że jeśli nie poczynimy żadnego kroku, następny album będzie do bani.

Co byłoby z zespołem?
„Sądzę, iż źle byśmy zrobili, gdybyśmy wtedy coś planowali. Nie chcę albumu, który po prostu będzie okej. Lepiej zrobić przerwę, a potem mieć coś zarąbistego. Większość się zniechęciła, mniejszość uznała, że to rozpad zespołu. Nam było wszystko jedno.
Chcieli po prostu żyć: mieć swój dom, kupić doniczki, samodzielnie zaopatrywać lodówkę, pojechać na plażę, wyjść z psem na spacer, wziąć kawę ze Starbucks, pójść do kina. Bill wyjaśnia, jak było z kinem w Niemczech: „Dzwoniłem do asystenta, a ten dzwonił do ochrony i wszyscy to planowali. Kiedy chcieliśmy obejrzeć film, musieliśmy wynajmować całe kino. Drobne sprawy wymagały wielkiego zaangażowania.

Na 20. urodziny wynajęli dla siebie park rozrywki w Soltau i jeździli samochodem od kolejki do kolejki. Teraz na 25. urodziny, które były na początku września, byli z przyjaciółmi na półtora dnia w Palm Springs: Bill znalazł przez Internet pięciogwiazdkowy hotel ze spa i zarezerwował go na swoje nazwisko.
To „nowe życie” było też nieco dziwne: kiedy Bill potrzebował numeru do ochrony, w ich biurze była długa kolejka. „Czy teraz muszę na wszystko czekać? Nie może tego zrobić mój asystent?”
„Po raz pierwszy złapał z kimś kontakt”, mówi Tom. „Teraz ma przyjaciół, z którymi spotyka się wieczorami, pije to, czego wcześniej nie próbował. Między nami mówiąc”, dodaje, „był nieco dziwny”. Razem z Billem nie mogli po prostu pogadać z innymi, bo nigdy się tego nie nauczyli przez to, że byli odizolowani. Teraz poznają nowych ludzi, stoją tam z nimi, nic nie mówią. „I co robicie?” – „Muzykę”. „Ludzie muszą ciągnąć nas za język”, mówi Bill, „wszyscy myślą, że jesteśmy mega dziwni”.

W tym „nowym życiu” odkryli też nową muzykę. Od kiedy są w Los Angeles, to nie jest już muzyka niemieckiego zespołu. To muzyka tych, którzy żyją w LA. Inspiracją, jak mówi Bill, było „nocne życie, którym żyjemy, wypady na miasto, wolność, co jest bardzo ważne i co ma znaczenie, bo teraz czujemy, że robimy to, co chcemy.”
Wiele imprezowali, może nawet zbyt wiele, bo tak naprawdę dopiero to poznali. „Żaden frajer mnie nie rozpoznał”, mówi Bill. „Mogłem nurkować w klubach, przewracać się, wychodzić kompletnie pijany bez obaw, że ktoś zrobi mi zdjęcie.” Ich sesje w studiu to w połowie imprezy: dom na wzgórzach Hollywood, gdzie imprezowali i oprócz tego tworzyli muzykę, czasem nawet „przemęczeni, czasami pijani, aż wzeszło słońce”.
Tak wolny jak w Los Angeles – mówi Bill – nie czuł się nigdy: „To maksimum. Nie da się czuć swobodniej, niż my w tej chwili, chyba, że wyjadę do Indii.” Tom: „Tak, jeszcze to zrobimy.” Bill: „Ale tylko jako turyści.” Tom: „Chciałbym sprzedać [na tę wyprawę wszystko], co mam.” Bill: „Tak, to byłaby prawdziwa przygoda.” Tom: „To byłoby coś kompletnie odmiennego, czego jeszcze nie przeżyliśmy. Nie chciałbym mieć tam zbyt wielu pieniędzy, bo znam siebie, dlatego zarezerwowałbym tylko hotel i zafundował sobie prawdziwą przygodę.”
Ale nie ma na razie żadnych konkretnych planów. Na początku października jadą z powrotem do Niemiec na występ w „Wetten, dass..?”. Pytanie brzmi, czego będą tam jeszcze chcieli.

Zdjęcia z artykułu:

źródło | tłumaczenie: xkaterine