Kliknij w obrazek, aby obejrzeć wywiad
Tłumaczenie:
Dziennikarz: Siedzę tu z czterema młodymi mężczyznami, którzy są prawdopodobnie tak znani jak sama kanclerz – a mianowicie z Tokio Hotel! Na temat pakietów VIP dobitnie wypowiedziała się między innymi gazeta Bild, gdzie mowa była o oskubywaniu fanów. Jak odpowiecie na te zarzuty?
Bill: A więc uważam, że to dziwne, że akurat zawsze nam się za coś takiego obrywa. W Niemczech może jeszcze nie, ale w Ameryce jest to zupełnie normalne. Nikt nie jest zmuszany do kupienia pakietu, aczkolwiek popyt jest bardzo duży i ludzie uważają, że to fajne. Sprawia nam to dużo radości i myślę, że to jest właśnie przyszłość także dla Niemiec. Co prawda teraz zostaliśmy za to skrytykowani, ale myślę, że wiele osób też zacznie tak robić. Oczywiście artyści, którzy jeżdżą w trasę za granicę robią to już od dawna, dlatego wcale się tak nie wyróżniamy.
Tom: W ostatnich latach wiele się zmieniło, jeżeli chodzi o muzykę. Prawie nikt już nie sprzedaje płyt legalnie, niektórzy próbują zarobić na fanach w nielegalny sposób, a nas to po prostu ciekawiło jak coś takiego by funkcjonowało i jak zostałoby przyjęte.
Dziennikarz: Od wydania ostatniego albumu minęło 5 lat, a to co znajduje się na nowym albumie Kings of Suburbia zdecydowanie zrywa ze starym brzmieniem Tokio Hotel. Świadomie pożegnaliście się ze starym brzmieniem, a także, z tego co widać, śpiewaniem po niemiecku?
Bill: To nie jest tak, że świadomie zmieniliśmy brzmienie, a raczej chcieliśmy nagrać taki album, który nam się spodoba, którego nagrywanie sprawi nam frajdę, oraz taki, który będzie odzwierciedlał to, czego sami słuchamy. Oczywiste jest to, że człowiek się trochę zmienia w ciągu pięciu lat, ma inny gust, słucha innych rzeczy. Przez długi czas byliśmy w LA, dużo imprezowaliśmy, dlatego album jest bardziej taneczny, zainspirowany DJ-ami, nocnymi klubami. To właściwie stało się automatycznie, tym razem Tom i ja sami produkowaliśmy, mieliśmy swoje studio, był to raczej automatyczny proces – siedzieliśmy w studio i Tom raczej naciskał syntezator i programował bity niżeli brał gitarę i tworzył piosenki w klasyczny sposób. Dlatego tak właśnie się stało, nie staraliśmy się nagle na siłę wydorośleć a raczej było to normalne rozwijanie się.
Dziennikarz: To pytanie też musi się pojawić. Czy członkowie Tokio Hotel już dorośli?
Bill: No oczywiście, to jest coś, czemu nie da się zapobiec. Może gdybym mógł już zawsze mieć 15 czy 16 lat, to bym to zrobił, bo w branży muzycznej jest to dość korzystne, gdy jest się tak młodym. A teraz to jeden już się ożenił, dwaj pozostali mają stałe dziewczyny. To dzieje się automatycznie, nie trzeba na siłę próbować wydorośleć, bo niestety to i tak się stanie.
Dziennikarz: W ciągu pięciu lat zmienia się także publika. Wciąż macie starych fanów i czy pozyskaliście jakichś nowych?
Bill: Mamy dużo starych fanów, wielu z nich dorastało razem z nami i oni też są już 10 lat starsi, ale do tego dochodzą też nowi fani. Wczoraj graliśmy koncert w Mediolanie i było tam prawie więcej mężczyzn niż kobiet, a kiedyś mieliśmy raczej tylko żeńską publiczność (śmiech). Teraz przychodzi naprawdę wielu chłopaków, czy mężczyzn i to jest bardzo fajne. To nie jest też tak, że mamy jakąś docelową publiczność do której za wszelką cenę chcemy trafić, a raczej chcemy żeby ludzie po prostu dobrze się bawili, aczkolwiek teraz w naszym show uwzględniliśmy tyle szczegółów i tyle technologii, że oczywiście chcielibyśmy, żeby na koncerty przychodzili ludzie, którzy mają ochotę na dobrze zrobioną muzykę, którzy zwracają uwagę na te szczegóły i chcą obejrzeć dobre show i się nim cieszyć, a nie, że przychodzą jedynie po to, żeby wziąć od nas autograf. Ma to dla nas dużą wartość bo sami wyprodukowaliśmy płytę i cieszymy się nawet gdy ktoś przyjdzie i nasze show skrytykuje. W każdym razie publika się trochę zmieniła i my też jesteśmy inni niż kiedyś.
Tom: To zależy też od czasu, od tego, że minęło już 10 lat. Zaczęliśmy jak mieliśmy 15 lat, byliśmy młodzi i było tak, że wszyscy, którzy uważali, że mają pojęcie o muzyce mówili: „to tylko piętnastoletni chłopcy, nie można ich przecież brać na poważnie”, „i te wszystkie krzyczące dziewczyny…” I o tym się oczywiście pamięta. To jest swojego rodzaju proces. Trzeba też zaznaczyć, że najbardziej widoczne było to w Niemczech, za granicą tego tak nie odczuwaliśmy. W każdym razie jest to powolny proces, w którym ludzie coraz bardziej i bardziej wdrażają się w muzykę, a na początku…
Bill: Uważamy też, że jakość w końcu wygrywa i czasami trochę to trwa, ale dlatego też właśnie robimy takie show, wkładamy dużo serca w szczegóły i robimy swoje.
Dziennikarz: Sprawia to przykrość, gdy tak silnie trzeba o to walczyć?
Bill: Chciałbym zaznaczyć, że nie chcemy narzekać. Mamy wspaniałą karierę i jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Dzięki naszym fanom otworzyło się dla nas tyle drzwi, zwiedziliśmy tyle krajów i jesteśmy za to wszystko bardzo wdzięczni. Zawsze myślimy o tym jakie to szalone, gdy podróżujemy 18 godzin przez całą Europę i mamy możliwość aby wszędzie tam zagrać, będzie też trasa po Ameryce, więc naprawdę nie mamy na co narzekać.
Dziennikarz: Nie gryzie was to, że odnoszący sukcesy za granicą niemiecki zespół spotkał się tu w Niemczech z taką nienawiścią i odrzuceniem? Zwłaszcza kiedyś, gdy byliście nastolatkami.
Bill: A więc wtedy aż tak bardzo tego nie odczuliśmy, właściwie była to dla nas jedna wielka impreza, chodziliśmy jeszcze do szkoły i myśleliśmy sobie „ale czad”. No i tak czy siak chodziliśmy cały czas z ochroną, więc i tak mieliśmy to gdzieś. Ale teraz gdy jest się starszym i patrzy się na to z perspektywy czasu i widzi się z jaką nienawiścią było nam się zmierzyć w wieku piętnastu lat, w dodatku częściowo ze strony ludzi, którzy byli od nas dwa razy starsi, to jest to naprawdę szalone. Z drugiej strony, jestem zadowolony, że wzbudzamy w ludziach emocje. W muzyce chodzi o emocje i uważam, że to dobre, aby mieć swoje zdanie i w dalszym ciągu uważam, że cała ta nienawiść bardzo nam pomogła w robieniu kariery. A wzbudzanie skrajnych emocji od zawsze było z nami powiązane. Ze mną było już nawet w szkole, zanim zaczęliśmy robić muzykę. Towarzyszyło nam to przez całe życie i nie umiem sobie wyobrazić, żeby było inaczej. Nie wiemy jak to jest inaczej.
Dziennikarz: Co było powodem przerwy? Wycofaliście się z życia publicznego i wielu zadawało sobie wtedy pytanie „dlaczego teraz?”
Bill: Z przyczyn prywatnych. Byliśmy już zwyczajnie wypaleni. Długo byliśmy w trasie, wydaliśmy dużo muzyki i nie chcieliśmy wydać kolejnego albumu, który będzie brzmiał tak samo, aby jedynie zadowolić fanów, a raczej chcieliśmy zrobić dobry album i potrzebowaliśmy też chwili dla siebie. Nie mieliśmy żadnej sfery prywatnej, żadnego miejsca na jakiekolwiek życie prywatne. Tom i ja w ogóle nie mogliśmy wychodzić i dlatego stwierdziliśmy, że musimy się na chwilę wycofać, żeby to wszystko znów sprawiało nam frajdę. A wtedy to wszystko działało nam już na nerwy, nie wiedzieliśmy już w jakim mieście jesteśmy, jakie nagrody wygrywamy, co robimy. A to była szkoda, bo nie chcieliśmy tego tracić. A teraz w końcu robimy to, bo kochamy muzykę i lubimy ją robić i chcieliśmy znów to wszystko odzyskać, to uczucie. Dlatego powiedzieliśmy sobie: „okej, na razie stąd spadamy, chcemy zniknąć z nagłówków”, nie udzielaliśmy żadnych wywiadów, w ogóle nie wychodziliśmy i to było ważne, aby teraz znowu móc znaleźć w tym wszystkim radość i mów powiedzieć: „okej, teraz możemy znów udzielać wywiadów, znowu będziemy robić muzykę”. Po prostu tego potrzebowaliśmy, aby odetchnąć.
Tom: Tak jak było powiedziane, mamy teraz taki luz, że nie sprawdzamy już na jakie miejsce wskakuje album, albo jak długo na tym miejscu pozostanie. Może i było to z naszej strony wredne, że zrobiliśmy taką długą przerwę, ale teraz naprawdę jesteśmy bardziej na luzie. Wiemy, że Tokio Hotel to nie jest dla nas żaden projekt, a raczej wstajemy rano i jesteśmy Tokio Hotel. U nas wszystko kręci się wokół Tokio Hotel, od rana do wieczora. To jesteśmy po prostu my. Nasze życie. Odczuwa się takie opanowanie, że to będzie się robiło przez całe życie. Będziemy produkować albumy, robić inne rzeczy, będzie to długi proces ale wierzę w to mocno, że prędzej czy później Tokio Hotel stanie się największym zespołem na świecie (śmiech). W każdym razie jest to proces. Tak samo z tą trasą, zawsze chcieliśmy coś takiego zrobić, mamy tą artystyczną wolność dzięki której możemy robić to, czego jeszcze nigdy nie robiliśmy i na co mamy ochotę, żeby robić tylko te rzeczy, które chcemy.
Dziennikarz: Czy nie jest trochę tak, że Kings of Suburbia to nie tylko tytuł, ale także nowe motto?
Bill: Tak, trochę tak. To ma też związek z naszym życiem, wszyscy pochodzimy z dziury zabitej dechami, z małego miasta, Tom i ja wychowaliśmy się w małej wiosce i zawsze chodziło o to, żeby być królem w swojej własnej wiosce, we własnym mieście i myślę, że tym właśnie jesteśmy, ale to też ma znaczenie. I taki był zamysł albumu, to wszystko daje poczucie, że jesteś królem swojego własnego małego wszechświata. Gdy ktoś patrzy na to z zewnątrz, może myśli „I jakie to właściwie ma znaczenie. Żadne.” Ale dla tej jednostki, jest to wspaniałe uczucie gdy powstaje nowy album, gdy jest się w studio, gdy tyle się pisało. Właśnie takie uczucie mieliśmy i dlatego tak nazwaliśmy album i jest on zdecydowanie wzorowany na życiu.
Tłumaczenie: Nat