Długo zastanawiałam się nim wybrałam kolejną osobę do naszego cyklu „Osobowości FFTH”.
Dlaczego? Ponieważ bardzo zależało mi na tym, aby znaleźć osobę, która właśnie teraz piszę swoje opowiadanie i udowodniłaby, że FFTH wciąż ma się świetnie i jest fantastyczną lekturą na zimowe wieczory.
Znalazłam ją przypadkiem. Na „Someone in me” trafiłam organizując naszą „Księgę FFTH”.
I zostałam na dłużej.

U.: Więc na początek: dlaczego zdecydowałaś się na pisanie? Jest tyle innych możliwości, muzyka, taniec, malunek.

Kate:
Pisanie to nie jedyna forma wyrażania siebie, którą się zajmuję. Kiedyś dużo tańczyłam i uprawiałam akrobatykę, ale przez swoje własne zdrowie musiałam z tego zrezygnować. Później odkryłam, że śpiewanie także sprawia mi przyjemność i przyznam szczerze, że był moment, w którym było dla mnie ważniejsze, niż pisanie. Ale teraz, tak naprawdę i na pewno wiem, że to jest właśnie to, co chcę robić: daje mi niesamowitą wolność i swobodę, a poza tym, to bardzo przyjemne uczucie, kiedy możesz dowiadywać się od innych, że Twoje słowa wywołują u nich emocje i przeżywają perypetie Twoich bohaterów. Chyba jestem też w jakiś sposób „naznaczona” rodzinnie, bo moja babcia też zajmowała się pisarstwem, ale nie takim, jak ja – pisała raczej wierszyki dla dzieci, rymowanki.

U.:Obecnie jesteś w liceum, tak? Mówisz, że przyszłość chcesz związać z pisarstwem, myślisz o kierunku studiów w tą stronę? Czy może planujesz aby było to tylko dodatkowe hobby?

Kate:
Jestem na półmetku LO i w odróżnieniu od większości moich znajomych mam już swoją wymarzoną drogę zawodową – uczę się w miarę dobrze, ale nie wyobrażam sobie związać życia np. z biologią, mimo tego, że gdzieś tam mam z niej 5. Dla mnie tylko kierunki humanistyczne są „dostępne”, nie widzę siebie w żadnym laboratorium czy lesie. Moi rodzice zawsze mówili mi, że w życiu trzeba robić to, co się naprawdę lubi, bo tylko z tego mogą być prawdziwe pieniądze i przyjemność. Ludzie zauważają, że to co robisz jest dla Ciebie ważne, a Tobie pracuje się dobrze. Zamierzam skończyć filologię polską i dziennikarstwo, może gdzieś tam kiedyś historię, ale te dwa na pewno, być może na raz, ale tak jak mówiłam – lubię mieć dużo pracy.


U.: Kiedy po raz pierwszy spotkałaś się z tematyką FFTH? Od początku poczułaś, że to coś dla ciebie, czy raczej początkowo skupiłaś się jedynie na czytaniu? A może zaczęłaś pisać nim cokolwiek przeczytałaś?

Kate:
Jej, to było tak bardzo dawno temu… Przyznam szczerze, że już nie pamiętam, jak to było dokładnie, ale o ile znam siebie, to najpierw musiałam wybadać teren – kto, co i jak pisze. To na pewno nie był pomysł, który narodził się w mojej głowie z niczego, czytałam najpierw opowiadania innych, a dopiero później sama spróbowałam. I tak naprawdę, to nie podejrzewam, żebym od razu pomyślała „hej, to może być fajne”. Dopiero kiedy zgłębiłam się w lekturze blogów innych, pomyślałam „dlaczego nie?”
Nigdy nie miałam też takiej myśli „to głupota, jak w ogóle można pisać coś takiego?”, chociaż wiem, że dużo ludzi w taki sposób podchodzi do FF, nie tylko o TH. To było w tamtych czasach tak popularne, że chyba wydawało się całkiem normalne, że nastolatki piszą historie o swoich związkach z idolami.

U.: W twoim odczuciu FFTH wciąż żyje i się rozwija czy raczej nie ma już szans na powrót do tego co było jeszcze powiedzmy te dwa lata temu kiedy wręcz roiło się od świetnych opowiadań w tej tematyce?

Kate:
Wydaje mi się, że wciąż żyjemy i się rozwijamy – cały czas jest całkiem sporo dobrych blogów, które naprawdę warto przeczytać. Często zdarza mi się odwiedzać także zagraniczne strony z FFTH, a tam ten rodzaj opowiadań cały czas kwitnie. Mam wrażenie, że to nawet trochę lepiej, że ten nasz rynek trochę się „oczyścił”. Na samym początku popularności blogów z FFTH, gdzie każda z moich koleżanek miała jeden, trzeba było przekopać się przez prawdziwą lawinę tandety, żeby znaleźć coś wartościowego, a już wtedy takie blogi istniały. Teraz większość dziewczyn zaczyna i kończy swoje opowiadania, mam wrażenie, że rzadziej zdarza się przypadek „porzucam, bo już nie lubię TH”. Każda z nas jest już zazwyczaj pewna swoich odczuć co do chłopaków, bo ma za sobą kilka lat z nimi.Autorki chyba też są trochę dojrzalsze – kiedy zaczynałam miałam 12 lat, więc byłam jeszcze dzieciakiem, który nie do końca wiedział, gdzie powinno się wstawić przecinek. Nie próbuję tutaj absolutnie powiedzieć, że istnieje jakaś granica wieku: raczej, że jesteśmy już po większej ilości lat w szkole i zwyczajnie mamy wyrobione już jakieś umiejętności.

U.: Kiedy zabierasz się do pisania, to kwestia momentu, kiedy najdzie cię na to ochota czy może już wcześniej masz rozplanowałam cała fabułę i wiesz jak dalej potoczą się ich losy? Piszesz odcinki na bieżąco czy raczej masz parę w zanadrzu?

Kate:
Przy Der Himbeersafcie zrobiłam błąd: miałam ogólny zarys fabuły, ale bez szczegółów, a mimo to usiadłam do pisania. Później wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno – blog tak naprawdę miał być dwa razy dłuższy, ale czułam, że idzie nie tak i musiałam go uciąć, bo zwyczajnie nie chciałam tego ciągnąć dalej. Zdałam sobie sprawę, że do wykonania jakiejkolwiek pracy potrzebny jest plan działania: dlatego przed rozpoczęciem „Someone In Me” dałam sobie kilka dni na rozplanowanie wszystkiego dokładnie. W tej chwili wiem już, jak będzie wyglądał każdy moment opowiadania, wiem też, jak potoczą się losy bohaterów i mam już nawet ułożone ostatnie zdanie, które zamknie epilog. Moją zmorą jest właśnie to, że zawsze piszę na bieżąco i wiecznie nie wyrabiam się z odcinkami, ale niestety nie mam możliwości zrobić tego inaczej: zawsze jestem tak ciekawa reakcji moich czytelników, że nie potrafię powstrzymać się przed dodaniem prologu, zanim napiszę sobie coś do przodu. Jestem też pracoholikiem i zwyczajnie lubię mieć dużo na głowie, więc myśl, że ludzie czekają na odcinek i trzeba go pisać już, kiedy mam do zrobienia jeszcze milion rzeczy, jest dla mnie bardzo dopingująca i wtedy pisze mi się lepiej i lżej, choć wiem, że brzmi to nieco dziwnie.

U.: Przed twoim aktualnym opowiadaniem pisałaś także inne. Skąd wzięłaś na nie pomysły? Stawiałaś na własne doświadczenia czy wyobraźnie?

Kate:
Hmm, trudno mi powiedzieć. Wszystko to, co piszę jest wytworem mojej wyobraźni, która, nie mogę tutaj być skromna, jest strasznie bogata. Wszystkie wydarzenia są moimi wyobrażeniami, ale tak naprawdę staram się nadawać im życiowe formy, jeśli mogę tak powiedzieć. No i prawdą jest, że niektóre wydarzenia faktycznie mają jakiś początek w mojej rzeczywistości – chociażby scena z odcinka, w której Kate spotyka na imprezie nieokrzesanego gościa. Szkoła, którą widzą moi czytelnicy chociażby w Princess of Dream również jest jak najbardziej prawdziwa: chodziłam do gimnazjum, w którym była masa ludzi z tzw. „dzielnicy cudów” w moim mieście, więc nie musiałam jakoś specjalnie wymyślać patologicznych zachowań Billa i jego paczki w szkole, bo idealne przykłady widywałam na co dzień. Myślę zresztą, że w każdym opowiadaniu są takie momenty, kiedy autor czy autorka kieruje się swoim własnym życiem, jakimś doświadczeniem z niego. Mówi się, że ono pisze najlepsze scenariusze, a wszyscy doskonale wiedzą, że to prawda.

U.: Twoja historia opiera się przede wszystkim na dwóch głównych postaciach. Planujesz rozwinąć także wątki postaci pobocznych czy raczej już do końca chcesz się skupić tylko na tym duecie?

Kate:
W Princess of Dream rozwijałam wątki poboczne i w sumie nie wyszło mi to najgorzej, jak sądzę. Tutaj, na Someone In Me będzie trochę inaczej, bo ze względów fabularnych Kate jest skazana na samotność. Nie mogę powiedzieć za dużo, aby się nie zdradzać, ale trzecią, dość aktywną postacią będzie Tom, a na samym końcu historii pojawi się ktoś z założenia bardzo zły, ale okaże się być przyjacielem moich bohaterów – nie mogę niestety zdradzić nawet imienia, bo byłoby to zbyt jasne. Muszę zostawić coś wyobraźni czytelników.Myślę też, że muszę jeszcze nauczyć się budować bardziej skomplikowany świat – zazwyczaj nie wchodzę w jakieś zawiłe relacje z otoczeniem, rodziców mojej bohaterki znamy jedynie z jakichś mglistych wspominek lub w ogóle jej ich odbieram, daję jej tylko kilkoro przyjaciół. Chyba po prostu boję się, że zgubię się w tej całej zawiłości. Niesamowicie zazdroszczę Pani Rowling, u której wszystko jest tak idealnie uporządkowane, cały świat ze sobą współgra, mimo, że jest tak rozległy. Absolutnie nie jestem pedantką, ani w życiu, ani tym bardziej w pisaniu, a moja głowa zawsze ma milion pomysłów na minutę i czasami o czymś zdarza mi się zapomnieć. Może w następnym opowiadaniu, o ile powstanie, rzucę się na głęboką wodę i spróbuję otoczyć Kate i Billa całą masą ludzi? Zobaczymy.

U.: Dlaczego zdecydowałaś się właśnie na Billa? I to teraz kiedy swoim wizerunkiem dość drastycznie odbiega od tego z dawnych lat

Kate:
Ale wydaje mi się, że w zamyśle natury czy tam Boga, czy jak kto sobie tam to nazwie, miałam być chłopcem, a jakoś tak się stało, że jestem dziewczynką. Dużo lepiej dogaduję się z facetami, póki nie zaczęły się problemy ze zdrowiem maniakalnie uprawiałam sport, uwielbiam gry komputerowe (jak się zabijają, to już w ogóle super!) i ogółem mam raczej męską budowę ciała – niewielki biust, szerokie ramiona. Bardzo podobają mi się właśnie mężczyźni, którzy są zadbani i, nie ukrywajmy, wyglądają trochę jak kobiety – tak właśnie było chyba z Billem.Z czasem moje damskie hormony zaczęły odpowiednio działać i teraz już nie czuję obrzydzenia na myśl o lakierze do paznokci, uwielbiam kosmetyki, modę, buty na obcasach i wszystko, co kobiece, ale kiedy zaczynałam z Tokio Hotel było trochę inaczej, od tego czasu dużo rzeczy się zmieniło. I przyznam szczerze, że Tom wygląda teraz bardziej interesująco niż jego brat bliźniak. Uważam, że Bill przesadził z kolczykami i mam jakieś takie dziwne wrażenie, że woda sodowa trochę uderzyła mu do głowy – Tom nadal wydaje się być miłym, wesołym gościem, chociaż to tylko moje wyobrażenia. Może tak naprawdę jest zupełnie na odwrót? W każdym bądź razie, Bill ujął mnie od pierwszej chwili, gdy zobaczyłam do w Durch den Monsun i wiedziałam, że w opowiadaniu nie mogę związać Kate z kimś innym. Oczywiście, próbowałam, choćby na Der Himbeersafcie, ale jak wiesz, nie wypaliło.

Część druga wkrótce, a póki co zapraszam i polecam: www.someone-in-me.blog.onet.pl