Georg Listing, Tom Kaulitz, Bill Kaulitz i Gustav Schäfer (od lewej) z zespołu „Tokio Hotel” dorośli.
Tokio Hotel wracają. Nie tylko Bill i Tom Kaulitz są wizualnie nie do poznania, także ich muzyka radykalnie się zmieniła.
Düsseldorf. Tokio Hotel z Magdeburga jako zespół młodzieżowy bili wszelkie rekordy w pierwszej dekadzie XXI wieku. Ale sukces przerósł młodych muzyków, Billa i Toma Kaulitz, dlatego też w 2009 roku zadecydowali wylecieć za anonimowością.
W Los Angeles dwudziestopięcioletni bliźniacy odnaleźli nie tylko szczęście, ale też czas na nowy album. W rozmowie z nami opowiedzieli o „Kings of Suburbia”, wyborze ojczyzny i grzechach młodości.
Tom i Bill, nie jesteście już nastolatkami, teraz musicie się wstrzelić w rynek dorosłej muzyki pop. Byliście tego świadomi podczas sesji nagraniowych?
Tom: Nie. W ogóle o tym nie myśleliśmy. Oczywiście zrobienie sobie tak długiej przerwy było ryzykowne. Dziś w muzycznym świecie jeśli nie wydajesz przez tydzień nowej piosenki, pojawia się ktoś nowy, a ty idziesz w zapomnienie. Nam było to obojętne, zrobiliśmy to pomimo tego. Uważam, że to dziwne gdy muzyk ciągle wydaje piosenki i nagrywa nowe albumy. To nie działa, gdy jesteś naprawdę kreatywny. Pisanie piosenek zajmuje trochę czasu.
Bill: Nie wierzę w to, że można siąść i obsłużyć ściśle określony rynek. Przy albumie tworzyliśmy tylko taką muzykę, jaką kupilibyśmy prywatnie. Więc może osiągnąć jeden sukces: gdy samemu uważa się, że to najlepsza rzecz.
Waszym celem było odnaleźć się muzycznie na nowo?
Bill: Przed pięcioma laty postanowiliśmy zrobić sobie przerwę, ponieważ czułem, że na razie wszystko zostało napisane i powiedziane. Nie mogłem też już nawet słuchać nazwy Tokio Hotel.
Tom: Któregoś dnia poszliśmy do studia i staliśmy przed rzeczywiście pustą kartką. Piosenki na płycie są naprawdę różnorakie. Mamy na niej dwie czyste ballady, które nie miały do czynienia z syntezatorami, ale też numery z mocnym basem i hookiem.
Kochani lub nienawidzeni – żaden niemiecki zespół nie doświadczył tego w takim stopniu co Tokio Hotel. Chcecie to teraz pokazać ludziom, którzy zawsze uważali, że nie trzeba traktować was poważnie?
Bill: Czasem trochę się boję, że ludzie wcale już nas tak nie nienawidzą. Dla kariery nie ma nic lepszego niż ta miłość i nienawiść. Ale nigdy nie liczyliśmy się z takimi reakcjami. Wszyscy zawsze myśleli, że stoi za nami ogromny team marketingowy. Gdyby ludzie dowiedzieli się, kto naprawdę za nami stoi, prawdopodobnie skonaliby ze śmiechu. To wszystko po prostu się stało, nie było żadnego tajemniczego planu ludzi od marketingu, którzy pomyśleli „teraz zrobimy taki zespół”. Teraz jestem zadowolony ze skrajnych opinii. Mam nadzieję, że wciąż są ludzie, którzy uważają nas za g*wno. Najgorszym byłoby być komuś obojętnym.
Tokio Hotel w Ameryce budzi również tak silne emocje jak w Niemczech?
Tom: W Ameryce prawie nie ma czegoś takiego. Tam jest zupełnie inna mentalność. I tak zwani celebryci, sławy, które właściwie nic nie potrafią. Takiego czegoś nie ma w Niemczech, gdzie celebryci są „śmieciowymi gwiazdami”. Z kolei tam celebryci stoją na czerwonych dywanach obok prawdziwych gwiazd rocka.
Jak dużo pracujecie?
Bill: Odkąd album został zapowiedziany, znów mamy całkiem długie dni pracy. Tom i ja jesteśmy włączeni naprawdę we wszystko. Nie ma choćby jednego maila, który nie przechodzi przez nasze biurko. Współtworzyliśmy okładkę, siedzę na spotkaniach odnośnie zespołowych gadżetów. Nie chcę mieć przełożonych. Z nowym albumem było to jeszcze mocniejsze. Czasem chciałbym robić mniej, ale nie możemy tego zmienić, ponieważ zdecydowanie mamy świra na punkcie kontroli. Czasem chciałbym być jedynie wokalistą, który tylko siedzi i się przygląda, a wszyscy inni robią całą resztę.
Czy po upływie czasu coś jest dla was żenujące?
Tom: Dla mnie wszystko, co robiłem do tej pory było w danym czasie zawsze czymś świetnym. Dokładnie to zawsze chciałem robić. Dopóki mogę wrócić myślami do tego, jak było kiedyś, nic nie jest dla mnie żenujące. Wciąż spoglądam wstecz na naszą ostatnią europejską trasę, oglądam DVD i myślę, mam nadzieję, że zrobimy to też przy następnej trasie. Zawsze chce się osiągnąć sukces.
W nagraniu „Specjalna pigułka Billa” na waszej stronie Bill zaskoczył komentarzem o narkotykach: „Z odrobiną heroiny i kokainy wszystko działa”. Żart, czy trzeba się martwić?
Bill: Niee, oczywiście, że to był żart. Ktoś, kto naprawdę jest uzależniony od heroiny lub kokainy na pewno by tak nie powiedział. Nie mogę zaprzeczyć, że mamy tutaj wiele frajdy, kocham nocne życie i wszystko, co się z tym wiąże. Przy czym muszę przyznać, że nocne życie w Europie jest o wiele lepsze niż w LA. LA jest właściwie nudnym miastem. Mimo to chętnie wychodzę, bawię się i piję. Na takie życie naprawdę mam ochotę. W Europie nie było ono możliwe. Ale od heroiny jeszcze nie jestem uzależniony!