Dziennikarka: Pierwsze pytanie brzmi: Dlaczego wyszukaliście sobie tak szczególnych lokalizacji koncertów w tych 15 miejscach?
Bill: Całą ideą tej trasy było znalezienie tych wyjątkowych lokalizacji, miały to być właśnie albo jakieś legendarne kluby, albo miejsca w których normalnie nie oczekiwało by się żadnych elektro-imprez. Naszym pomysłem było to, aby przemienić te małe miejsca w nocne kluby. Nasze show jest elektroniczne, wymagało dużej produkcji, całe to show świateł, kostiumy… Weźmy na przykład kościół! To było ekstra! Powstał taki pomysł, bardzo nam się to spodobało i cieszyliśmy się, że nam na to pozwolono. Dziś urządzimy tam imprezę. Uważam, że to fajne. Podoba mi się ten kontrast między lokalizacją, a nowoczesnymi światłami, kostiumami. Myślę, że to będzie odjechane.
Dziennikarka: Było to zamierzone, że chcieliście mieć trochę więcej kontaktu z fanami w związku z tą całą trasą klubową?
Tom: Tak, absolutnie. Już od dawna chcieliśmy zrobić taką klubową trasę w małych miejscach i robiąc ten album mieliśmy taką możliwość. Było to już ustalone, zanim album został wydany. I tak jak już było powiedziane, chcieliśmy mieć nocne kluby z intymną atmosferą, chcieliśmy znów zobaczyć fanów, nie tylko tych w pierwszym rzędzie. Do tego wszystkiego mamy jeszcze różne pakiety, dzięki którym fani mogą się z nami spotkać przed lub po koncercie, rozmawiamy z nimi, prowadzimy ciekawe rozmowy, często bardziej interesujące niż wywiady (śmiech). I to funkcjonuje bardzo dobrze, znów mamy kontakt z publicznością, a trochę już za tym tęskniliśmy. Fajnie to wyszło. Sprawia frajdę.
Dziennikarka: To brzmi trochę męcząco. Dopiero co byliście 5 lat w LA, zrobiliście sobie przerwę. Dlaczego było to dla zespołu takie ważne?
Bill: A więc po prostu byliśmy już trochę wypaleni. Mieliśmy poczucie, że za dużo tej prasy, w której było za dużo o nas, a za mało o naszej muzyce i karierze, zwłaszcza w Europie. No i potrzebowaliśmy trochę czasu dla siebie samych. Chcieliśmy trochę pożyć normalnym życiem. Też nie wiedzieliśmy, co chcielibyśmy robić muzycznie. Zrobiliśmy tyle piosenek, tak długo byliśmy w trasie, że nadszedł w końcu moment, w którym musieliśmy się zatrzymać i pomyśleć co właściwie chcemy dalej robić. Nie chcieliśmy po raz kolejny zrobić takiego samego albumu, byleby go wydać i jedynie zadowolić fanów. Potrzebowaliśmy czasu dla siebie, dorośliśmy, potrzebowaliśmy czasu dla rodziny, przyjaciół. Chcieliśmy też w ciszy znaleźć inspirację na nową muzykę. Tomowi i mi już się to tu nie udawało. Byliśmy zamknięci i odizolowani, i nie sprawiało nam to żadnej radości. A potem po prostu w ciągu nocy przeprowadziliśmy się do LA i była to dobra decyzja. Tam mogliśmy ochłonąć, prowadzić przez chwilę normalne życie i na nowo odnaleźć radość w muzyce. Otworzyliśmy studio, sami zajęliśmy się produkcją, po raz pierwszy mieliśmy na to czas. I też był czas na to aby po prostu nic nie robić, po prostu odpoczywać. Robiliśmy rzeczy, na które wcześniej w ogóle nie mieliśmy czasu. To było fajne. Spokojnie robiliśmy nową muzykę, spokojnie podjęliśmy się innych rzeczy i bez pośpiechu zrobiliśmy nowy album.
Dziennikarka: Czyli byliście już po prostu zmęczeni.
Tom: Tak, zdecydowanie.
Bill: Tak, zwłaszcza, że nie chodziło już o muzykę a jedynie o plotki. Nie chcieliśmy już tego całego cyrku związanego z brukowcami. Nie wszyscy to wiedzą, ale w związku z tym albumem nie udzieliliśmy wywiadu żadnym brukowcom. W ogóle z nimi nie rozmawialiśmy, ani z żadnymi tego typu rozgłośniami. Oczywiście oni donosili na nasz temat i to negatywnie, gdyż nie udzieliliśmy im wywiadu. Ale tak chcieliśmy. Chcieliśmy się trochę odsunąć. Chcieliśmy się skupić na rzeczach mniejszych, ale poważniejszych. Chcieliśmy opowiadać o muzyce i o naszym albumie, bo o to tu chodzi, a centrum zainteresowania tu w Niemczech, ale także w innych europejskich krajach, było nieco inne. W Amerykach mieliśmy z tym trochę mniej problemów, ale tam też nie było takiego zainteresowania, dlatego najpierw udostępniliśmy trzy piosenki zanim wyszedł cały album, aby znów pozyskać to zainteresowanie (muzyką). I próbowaliśmy się schować przed prasą, całą tą uwagą, unikaliśmy czerwonych dywanów i imprez.
Dziennikarka: Czego się nauczyliście podczas pobytu w LA? W czym się rozwinęliście?
Tom: Przede wszystkim miał on dobry wpływ na nasze życie prywatne, ale także na kreatywność. Chcąc nie chcąc sami pracowaliśmy nad produkcją albumu, bo nikt z naszych ludzi nie wiedział do końca czego chcemy. Rozwinęliśmy się jako zespół, rozwinęliśmy to jak razem pracujemy, jak gramy, jak tworzymy piosenki, jak je produkujemy i to był proces który nam dobrze zrobił.
Bill: Zauważyliśmy też, że jesteśmy w stanie całkiem sami zrealizować to co chcemy i to było też kwestią wolności. Nie mieliśmy ochoty, żeby po studiu kręciło się 20 innych osób, którzy by nam mówili jak według nich to wszystko miałoby wyglądać. I to było fajne. Sami nagraliśmy wokale, Tom po raz pierwszy sam wszystko wyprodukował. Było z tym dużo pracy, kosztowało nas to niewiarygodnie dużo czasu i energii, ale było to też bardzo fajne. Nie było presji czasu, poinformowaliśmy naszą wytwórnię płytową, że damy im znać i żeby do nas nie dzwonili i nie pytali o muzykę bo się odezwiemy, gdy będziemy coś mieli. I na szczęście dali nam czas, nie stresowali nas, powiedzieli: okej, tak zróbcie. To było naprawdę fajne.
Dziennikarka: Powiedzieliście też, że dojrzeliście. Stało się to podczas pobytu w Ameryce?
Tom: Powiedziałbym, że siłą rzeczy człowiek staje się starszy, nie da się tego zatrzymać. Mam nadzieję, że aż tak nie dojrzeliśmy (śmiech). Właściwie to nie jesteśmy tacy dojrzali. Oczywiście dorośliśmy, my mamy 25 lat, ile ty właściwie masz lat? 28? (do Georga)
Georg: 27.
Tom: Właśnie, niedługo skończy 28. Wcześniej też było tak, że dorastaliśmy i zauważyliśmy, że gdy wróci się do domu po czterdziestej trasie, to się po prostu siedzi i zastanawia: okej i co teraz? Przychodzi się do domu i nie ma się w ogóle życia. Normalnie człowiek wraca do domu, idzie do swoich znajomych, załatwia coś. A my nie mieliśmy czegoś takiego, w ogóle nie „żyliśmy”. Byliśmy jedynie w trasie przez kilka lat Ale mam nadzieję, że aż tak nie dojrzeliśmy.
Bill: Myślę, że nauczyliśmy znajdować i utrzymywać ten balans, pomiędzy tym co sprawia nam radość, pomiędzy tym co robimy (muzycznie) oraz pomiędzy normalnym życiem – żebyśmy mieli do czego wracać, mogli dojść do siebie. Utrzymywanie tego balansu jest dla nas największym wyzwaniem, codziennym zadaniem, ponieważ poświęcamy tak dużo energii i wkładamy tak dużo serca w to co robimy, jesteśmy codziennie Tokio Hotel i zawsze wszystko kręci się wokół tego. Poza tym, wszyscy mamy świra na punkcie kontroli. A więc dobrze jest znaleźć ten balans, wyłączyć wszystko inne i skupić się na normalnym życiu. To jest dla nas ogromne zadanie.
Dziennikarka: Gustav i Georg spędzili ostatnie 5 lat tutaj na miejscu.
Georg: Dokładnie, spędziliśmy ten czas tutaj z naszą rodziną i przyjaciółmi. Ale też odwiedzaliśmy chłopaków w LA, lub spotykaliśmy się tu w Niemczech, aby robić muzykę. Byliśmy w stałym kontakcie. Ale także i my korzystaliśmy z wolnego czasu i robiliśmy inne rzeczy, szukaliśmy hobby, na przykład jazda na rowerze (śmiech).
Bill: Ale trzeba też powiedzieć, że to nie było wcale 5 lat. W 2011, czy nawet w 2012 graliśmy koncerty, byliśmy w wielu krajach, w Niemczech może nie było o tym mowy, ale też byliśmy w drodze w związku z albumem. Tak naprawdę tylko przez rok zupełnie nic nie robiliśmy, a potem znów zaczęliśmy pisać, spotykać się aby produkować, zaczęło się całe to planowanie i wszystko było już w toku.
Dziennikarka: A więc przez ten czas trochę sobie odreagowaliście.
Bill: Tak.
Dziennikarka: Jeśli wierzyć gazetom, to nieźle poimprezowaliście do białego rana.
Bill: Tak. Z resztą my tak czy siak jesteśmy nocnymi markami. Ja kocham.. znaczy nie lubię być sam, lubię być wśród ludzi. W weekend, a nawet w ciągu tygodnia po prostu muszę wyjść poimprezować, kocham to. Fajne jest to, że w Ameryce i ja w końcu mogłem zaszaleć, tak jak inni w moim wieku, bez tych wszystkich ludzi którzy czekają na zewnątrz, bez fotografów, bez późniejszych nagłówków. Ta wolność była fajna. Poza tym fajne było też to, że można było wyjść i poznać ludzi, którzy nie wiedzieli czym się zajmuję i nie za bardzo mnie znali. To było fajne, bo wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem – żeby spotkać ludzi i musieć się przedstawić oraz sprawdzać, czy ci ludzie w ogóle mnie polubią. Nie wiedziałem jak to jest, jak się funkcjonuje, gdy wychodzi się z innymi ludźmi, gdy się z nimi spotyka. Na początku było to dla mnie bardzo dziwne, ale później sprawiało frajdę to, że można było na luzie zdecydować gdzie się dziś idzie, co będzie się robić. Bardzo to wykorzystywaliśmy, imprezowaliśmy całe noce i tym właśnie zainspirowany jest album, dlatego jest tak dużo elektroniki i różni się tak bardzo od tego, co robiliśmy wcześniej. To był dobry czas.
Dziennikarka: To właśnie miało być następne pytanie, jak bardzo pobyt w LA wpłynął na waszą płytę.
Tom: Zdecydowanie. Rozwinęliśmy się jako artyści, słuchaliśmy innej muzyki, oddziaływały na nas bodźce z zewnątrz, były obecne wpływy innych artystów, których lubiliśmy, których się słuchało, bywaliśmy na festiwalach (Coachella, IDM Festivals), dużo imprezowaliśmy, dużo wychodziliśmy i tak dalej. Naturalnie jest się zainspirowanym, ci wszyscy DJ-e, te festiwale IDM, które w ostatnich latach stały się bardzo popularne. Dużo rzeczy nam się podobało i to normalne, że człowiek daje się zainspirować, także przez imprezowanie, nocne kluby, i tak dalej. To nie jest tak, że się zawzięliśmy, żeby zmienić nasze brzmienie, to po prostu samo się stało. Weszliśmy do studia i zaczęliśmy. Ja zacząłem dużo programować już na początku, zanim my wszyscy jako zespół weszliśmy do studia, robiliśmy dużo na komputerze, tworzyliśmy dema, zajmowaliśmy się całym tym programowaniem. I tak automatycznie wszystko w procesie tworzenia stało się takie elektroniczne. I to oczywiście nastąpiło w związku z tym wszystkim, co miało wcześniej na nas wpływ.
Dziennikarka: Co takiego specjalnego jest w waszym nowym brzmieniu?
Tom: Dużo eksperymentowaliśmy z wokalami, uważam, że to jest dość specyficzne. Wcześniej tego nie robiliśmy. I tak jak już powiedziałem, wszystko zbudowaliśmy na tej elektronicznej podstawie. Najpierw wszystko zaprogramowaliśmy, a dopiero później wypróbowaliśmy z zespołem na żywo i myślę, że fajnie to wyszło. Akustyczna perkusja połączona razem z zaprogramowanym bitem, to samo z brzmieniem gitary, prawdziwy bas został zaprogramowany na syntezatorze, wcześniej nigdy czegoś takiego nie robiliśmy. Jest to dokładnie to co wcześniej miałem w głowie i dlatego jesteśmy zadowoleni.
Dziennikarka: Jeśli chodzi o tematy, zawartość płyty, to też się rozwinęliście?
Bill: Tak, myślę, że to też dzieje się automatycznie. Podczas pisania piosenek, nie myśli się ‚hm, o czym teraz będę pisać’, to dzieję się raczej nagle i dlatego dobrze się stało, że trochę pożyliśmy, bo nie miałem już o czym pisać, wszystkie dni były takie same, ciągle robiliśmy to samo i było tak mało rzeczy, które mogłyby nas zainspirować. Dużo podróżowaliśmy, zawsze inspirują mnie miasta, inni ludzie a także związki oraz spotkania z innymi ludźmi, wcześniej tego nie doświadczałem, a w LA było tego dużo. Każdy wie, że w ciągu pięciu lat wiele się dzieje. Wiele różnych rzeczy, także pomiędzy ludźmi, czy z samym sobą. I to wszystko stało się tematami, które można wykorzystać w piosenkach. Częściowo też pomysły innych ludzi były wykorzystywane. Ja i Tom współpracowaliśmy z paroma ludźmi w Ameryce, z producentami, którzy też mieli fajne pomysły na piosenki, z nimi też napisaliśmy parę rzeczy. Powstała taka mieszanka. Kings of Suburbia to taka mieszanka z trzech lat kreatywnej pracy. Pisaliśmy piosenki i wybraliśmy nasze ulubione, które znalazły się na albumie.
Dziennikarka: Także w waszym prywatnym życiu wiele się zmieniło.
Bill: A więc jeden z nas się ożenił (wskazuje na Gustava).
Tom: Dwaj są szczęśliwi w związkach…
Bill: A jeden jest sam (śmiech). To ja! Nie no, ale oczywiście to nie jest tak, że jestem cały czas samotny, po prostu nie jestem w stałym związku.
Gustav: Masz psa.
Bill: Dokładnie.
Dziennikarka: Właśnie pies, jak się wabi?
Bill: To jest Pumba. Wszyscy mamy fioła na punkcie psów. Dorastaliśmy z psami, Tom też ma dużego psa i…
Dziennikarka: A więc Pumba. Szarmancki pies.
Bill: Dokładnie. To jest Pumba. A więc wszyscy mamy fioła na punkcie psów, wszyscy mamy psy. Pumba jest moim psem, przywiozłem go z Ameryki, ma rok i cztery miesiące, zabieram go wszędzie ze sobą, spędza ze mną całe dnie, nigdy nie jest sam. Przyzwyczaił się do tego, jest z nami zawsze podczas trasy czy podróży, tak samo jak pies Toma. Georg i Gustav też mają psy, one są też z nami od czasu do czasu. Jesteśmy takim dużym psim gangiem.
Dziennikarka: Tęskniliście za czymś w Niemczech, gdy was nie było?
Bill: Za czarnym chlebem!
Tom: Tak.
Bill: A więc ogólnie za wypiekami. Bułki, ciasta, bardzo tęsknię za tym wszystkim.
Tom: I za jarmarkami bożonarodzeniowymi.
Bill: Tak i Schmalzkuchen (małe, wypiekane w głębokim tłuszczu kulki z ciasta, obficie posypane cukrem pudrem).
Tom: Schmalzkuchen, prażone migdały, grzane wino.
Bill: Tak. Jak się długo nie jest w Niemczech, to można to wszystko na nowo docenić. Człowiek się z tego cieszy, mimo że wcześniej w ogóle o tym nie myślał. To jest wtedy fajne. Oczywiście czujemy się związani z ojczyzną, nasza rodzina tutaj jest i my też często przyjeżdżamy. Trasę też przygotowywaliśmy w Berlinie i lubimy tu być. Ale fajne jest też to, że często nas nie ma, bo potem bardzo cieszymy się z przyjazdu.
Dziennikarka: To gdzie jest wasz dom?
Bill: Dom to już w LA, mieszkamy tam na stałe, ale też myśleliśmy o tym, żeby sprawić sobie duże mieszkanie dla zespołu tu w Niemczech, gdzie możemy pobyć jeśli mamy na to ochotę. Nasza sala prób też znajduje się w Berlinie, często tam jesteśmy. Dużo posiadamy w Ameryce, ale jeśli chodzi o przygotowania to większość odbywa się tutaj.
Dziennikarka: Ale wy dalej mieszkacie tutaj.
Georg: Dokładnie, na razie mamy w planach tu zostać.
Gustav: Tak.
Bill: Ale ja i Tom zaraz po zakończeniu trasy wsiadamy w samolot i lecimy w kierunku słońca. Długo nas tam nie było, jesteśmy długo w trasie i już tęsknimy za naszym łóżkiem i cieszymy się, że znowu będziemy w domu.
Dziennikarka: Jak wyobrażacie sobie przyszłość w kolejnych latach? Macie jakieś cele, plany?
Bill: Mamy jeszcze dużo celów do osiągnięcia jako zespół, chcemy dalej robić muzykę, już w lato zaczynamy pracę nad nowym albumem, już mamy dużo pomysłów. Muzyka zawsze będzie istnieć, to nie ulega wątpliwości. Zaczęliśmy ją tworzyć już od dziecka, już od 14-15 lat jesteśmy zespołem i nie umiemy inaczej, myślę, że nie umiemy wyobrazić sobie życia bez muzyki. Razem dorastaliśmy, jesteśmy jak bracia, jak rodzina, nie ma opcji, żebyśmy to zakończyli.
Tom: Poza tym, mamy tyle projektów, że dni są za krótkie, aby je wykonać. Chcemy pisać książki, wypuścić markę ubrań. Każdy z nas ma też prywatne marzenia i cele, które chce spełnić. Tak, będzie dużo się działo jeszcze w tym roku…
Bill: Koncertowanie bez końca. W Południowej Ameryce, w USA, Rosji, pod koniec roku znowu przyjedziemy do Europy. A więc rok jest zapełniony.
Tom: Po brzegi.
Bill: Tak.
Dziennikarka: Okej, ostatnie pytanie. Zawsze było tak, że się was kochało lub nienawidziło i pewnie tak pozostanie. Jak się z tym czujecie?
Bill: Uważam, że to dobrze. Nie wiemy jak to jest, nie wzbudzać skrajnych emocji. Także i z tym się wychowaliśmy, nawet zanim staliśmy się popularni jako zespół doświadczyliśmy tego w szkole. Wszyscy pochodzimy z małego miasteczka, gdzie nic się nie dzieje, nie ma żadnej sceny muzycznej, nie ma ludzi, którzy się wyróżniają, wszystko jest takie same. Ale my się wyróżnialiśmy i zawsze były z tego powodu problemy, nasze dzieciństwo jest z tym ściśle powiązane, było z tym dużo stresu. Nie wiemy jak to jest inaczej. Już w wieku 9 czy 10 lat się wyróżniałem, my jako zespół też byliśmy czymś innym, będąc dziećmi staliśmy na scenie obok dorosłych zespołów, będąc dziećmi zostaliśmy wybuczeni przez publikę, ale nas to napędzało i na dłuższą metę było to pomocne. Muzyka to emocje i jeżeli jest ludziom obojętna i przechodzą obok niej obojętnie to z czymś takim nie mógłbym się pogodzić. Uważam, że trochę nienawiści i trochę komentarzy ludzi typu „uważam, że to badziewie” jest całkiem w porządku. Nie umiemy sobie wyobrazić, że byłoby inaczej i mamy nadzieje, że to się nie zmieni.
Dziennikarka: Dobre nastawienie. Dziękuję!
Bill: Tak, dzięki!
Wszyscy: Dziękuję.
Tłumaczenie: Nat