Tokio Hotel: Demonstrowaliśmy przeciwko Trumpowi


Członkowie zespołu Tokio Hotel: Georg Listing, Bill Kaulitz, Tom Kaulitz i Gustav Schäfer (od lewej).

„Dream Machine” to tytuł piątego albumu pochodzącego z Saksonii-Anhalt zespołu Tokio Hotel, który obecnie ćwiczy w Berlinie przed swoim europejskim tournee. Dlatego bracia bliźniacy Bill i Tom Kaulitz (27), którzy lata temu osiedlili się w Kalifornii, do maja rozbili swój obóz w stolicy. W wywiadzie opowiadają o przeżytych snach, komercyjnym samobójstwie, zawodzie miłosnym i powstaniu przeciwko Trumpowi.

Bill, Tom, wasz nowy album nosi tytuł „Dream Machine”. Mieszkacie w Los Angeles, mieście snów. Ma to ze sobą jakiś związek?
Tom:
Żadnego. Los Angeles nazywane jest miastem marzeń, ale tak naprawdę to miasto utraconych marzeń. Tylko nie dla nas. My podążaliśmy za zupełnie innym snem. Przybyliśmy do LA, aby nieco odetchnąć od sławy. I udało nam się to.

Jak to jest, kiedy będąc jeszcze nastolatkiem osiąga się więcej, niż się marzyło?
Bill:
To trochę przeraża. Czasem myślę sobie: właściwie już wszystko przeżyłem i przede mną już tylko gorsze wersje momentów i uczuć, których już doświadczyłem. Żyłem i kochałem tak intensywnie, że zastanawiam się, czy jest możliwym, że kiedyś kogoś jeszcze tak pokocham? Są dni, kiedy czuję, że mógłbym się dziś rozstać z tą planetą i powiedzieć: miałem naprawdę świetne życie. Ale bywa różnie: czasem czuję jakbym miał 99 lat, innym razem jakbym miał 12. Jestem świadomy tego, jak młody jeszcze jestem, czego jeszcze nie mogę i nie chcę robić i wtedy cieszę się jak dziecko, że chcę jeszcze to wszystko przeżyć.

Mieliście możliwość delektowania się pewnymi momentami, kiedy byliście wysyłani od jednej gali rozdania międzynarodowych nagród do drugiej?
Tom:
Nie, prawdę powiedziawszy to był nasz największy problem z przeżyciami. Sądzę, że u mnie jest to jeszcze wyraźniejsze niż u Billa. Często mam wrażenie, że wiele ważnych chwil, także gdy chodzi o karierę, po prostu przegapiłem. Nie potrafię żyć w danej chwili. Kiedy jestem na imprezie, myślami jestem już w łóżku. Kiedy jestem w łóżku, myślę już o następnym dniu. Myślami zawsze jestem gdzieś dalej, przynajmniej o kilka godzin, jeśli nie tygodni.
Bill: Kiedyś to wszystko było jednym wielkim bagnem. Było tak wiele rzeczy i spraw jednocześnie, że nie dało się tego wszystkiego wchłonąć. Gdyby to wszystko ciągnęło się przez całe życie, miałbym tego dość, to była wystarczająca dawka na tamten czas.

Tym albumem ostatecznie żegnacie się ze swoim rockowym brzmieniem z nastoletnich lat. Odcinacie się od nich?
Tom:
Nigdy nie dążyliśmy do tego, by robić to samo co przed sześcioma laty. Są artyści, którzy usilnie trzymają się tego, z czym odnieśli sukces, bo uważają to za gwarancję zadowolenia grupy swoich dotychczasowych odbiorców. Ale dla mnie album zawsze stanowi przekrój obecnego życia, a przynajmniej właśnie tego oczekuję od Tokio Hotel. Tak było też i wcześniej. Odnieśliśmy sukces z muzyką, którą chcieliśmy tworzyć. Uformowaliśmy swój własny świat, który jednak pasował do nas tylko przez kilka lat.

Są też specjaliści, którzy uważają, że popełniliście komercyjne samobójstwo?
Bill:
Zabawne, że tak sądzą. Mam kilka takich emaili oprawionych i stojących na moim biurku, w których pisano o „samobójstwie dla kariery” i o tym, że nie możemy zrobić tego czy owego. Takie głosy pojawiają się zawsze. Już wcześniej byliśmy bardzo „samorządni”. I za każdym razem, kiedy ktoś mówił coś takiego, dopiero wtedy naprawdę chciałem to zrobić.
Tom: Ludzie automatycznie porównują to, co robimy teraz, z tym co było wcześniej. Poznaje się nas zupełnie innymi. I wtedy zaczyna się: „co ma wspólnego „Something New” z „Durch den Monsun”?” Tak, nic! Oczywiście, że nic! Jesteśmy dwanaście lat dalej.

Wydajecie się być wyluzowani, jeśli chodzi o wasz sukces.
Tom:
Czulibyśmy się źle, gdybyśmy zabiegali o sukces sam w sobie. Czułbym się jak prostytutka.
Bill: Dla mnie zawsze najważniejszym było to, żeby być wolnym. To, co kiedyś robiłem, także jeśli chodzi o fryzurę i makijaż, to zawsze byłem ja. Śpiewałem takie piosenki, jakie chciałem. Zakładałem takie skórzane kurtki, które mi się podobały. Także przy sprzeciwach. W przeciwnym razie czułbym się tak, jakbym nie żył.

Wasze nowe piosenki opowiadają o złamanym sercu. W ostatnim czasie obaj mieliście problemy miłosne.
Bill:
Jeśli chodzi o mnie, cały mój świat kręci się wokół miłości. Jako ludzie nie jesteśmy stworzeni do tego, by być samotnymi. Dlatego wierzę, że także nasza czwórka właśnie z tego powodu trzyma się razem. W zasadzie wszędzie wokół nas jest miłość. Przejawia się na wiele sposobów. Dla mnie zawsze będzie największą inspiracją i największym bólem. Przez to, że jestem na nią tak wrażliwy, bardzo łatwo jest mnie zranić. Ale to też jest częścią życia.

Tom, ty niedawno się rozwiodłeś. Jesteś finansowo lub mentalnie zrujnowany?
Tom:
Nie, u mnie wszystko dobrze.

Czy w waszym życiu jest w ogóle miejsce na partnerstwo?
Bill:
Kiedy jesteśmy w związku, jest to zawsze związek z nami dwoma. Bo zawsze jesteśmy w dwupaku.
Tom: Bill i ja mamy tak intensywną relację, że nie pozostaje wiele miejsca na standardowy związek.

Dostrzegacie jakąś różnicę w LA, odkąd Trump jest u władzy?
Bill:
Nie byliśmy tam od grudnia. Ale kiedy Trump został wybrany, natychmiast wyszliśmy z przyjaciółmi na ulice LA i demonstrowaliśmy. Setki tysięcy ludzi były na ulicach z nadzieją, że można jeszcze cofnąć ten wybór. Podpisałem wiele petycji. Przez takie sprawy jak ta z AfD czuję się osobiście atakowany. Odnoszę wrażenie, że wszystko co przekazuję, o czym śpiewam i o co według mnie chodzi w życiu, jest zagrożone. Bo dla mnie ważna jest wolność i daję każdemu człowiekowi do niej prawo. Chcę żeby każdy mógł się wyrażać w swojej seksualności, swoim wyglądzie i we wszystkim, co składa się na jego osobowość. Trump cofa nas o wiele lat.

Rozmowę prowadziła Katja Schwemmers.

źródło: berliner-zeitung.de